W poszukiwanie Mateusza zaangażowała się policja, straż pożarna i ekipy płetwonurków. Najpierw przeczesywali okolice, później dno Wieprza.
W sobotę Mateusz bawił się z kolegami. Rozstali się około godziny 16. - Podprowadziliśmy go pod dom i wróciliśmy do siebie. Więcej go nie widzieliśmy - opowiadali policjantom chłopcy.
Mateusz nie wrócił do domu. Wieczorem rodzice zaczęli go szukać na własną rękę. Bez skutku. Wtedy zaalarmowali policję.
- Zgłoszenie przyszło ok. godz. 23 i natychmiast rozpoczęliśmy poszukiwania dziecka - relacjonował wczoraj rano komisarz Tomasz Patra z zamojskiej policji.
Przed trzecią w nocy akcja z udziałem policjantów i strażaków z czterech okolicznych jednostek została przerwana. Do dalszych poszukiwań przystąpiono w niedzielę o świcie. - Użyto psa tropiącego. Doprowadził nas nad brzeg Wieprza, gdzie jest dzikie kąpielisko. W pobliżu znaleźliśmy ubranie Mateusza - mówił nam Patra.
Natychmiast postawiono zaporę wodną na pobliskim zalewie w Nieliszu, by obniżyć poziom wody w rzece. Strażacy ze Szczebrzeszyna prowadzili poszukiwania na łodziach. - Tylko tyle byliśmy w stanie zrobić - tłumaczył kpt. Andrzej Szozda z zamojskiej straży pożarnej.
Nie natrafili na żaden ślad chłopca. Dlatego do Ujazdowa ściągnięto dwie ekipy płetwonurków z Lublina i Biłgoraja. Centymetr po centymetrze sprawdzali dno rzeki. - Pokonali już kilkadziesiąt metrów w dół Wieprza i niczego nie znaleźli - powiedział nam po południu komisarz Patra.
Akcji przypatrywali się miejscowi, bo wieść o zaginięciu Mateusza obiegła całą wieś. - To niewyobrażalna tragedia - mówiła ze łzami w oczach 66-letnia Stanisława Warchoł z Ujazdowa. - Ta rzeka jest taka zdradliwa, bo rwąca, a brzegi ma strome. Swoim wnukom ciągle mówię, żeby tam same nie chodziły. Ale dzieci upilnować trudno, zwłaszcza na wsi, jak ciągle jest coś do zrobienia. Może jednak Mateuszkowi nic się nie stało, może gdzieś się schował...
Poszukiwania chłopca nadal trwają. (AK)