Powinna zostać wprowadzona dwukadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, dla wielu samorządów będzie to z korzyścią – twierdzi premier Beata Szydło. A może powinno to dotyczyć także parlamentarzystów? – Kadencyjność posłów czy senatorów, to zupełnie inna kwestia – uważa pani premier
W ubiegłą niedzielę prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział, że chciałby, żeby przyszłoroczne wybory samorządowe odbyły się według nowych zasad. Chodzi m.in. o ograniczenie rządów prezydentów, burmistrzów i wójtów do dwóch kadencji. Pomysł nie jest nowy, bo pojawił się w programie wyborczym rządzącej partii. Jak wyjaśniano, zmiany miały być „reakcją na powstawanie w wielu miastach i gminach wiejskich spetryfikowanych układów władzy, sprzyjających różnym nieprawidłowościom”.
– Temat dwukadencyjności podnoszą głównie politycy partyjni, którzy sami nie widzą przeszkód, by przez wiele lat zasiadać w Sejmie bądź Senacie – komentuje Janusz Grobel, od 1994 r. prezydent Puław.
Nowa jakość
– O dwukadencyjności PiS mówił już kilka lat temu. Ten temat w ostatniej kampanii parlamentarnej był poruszany też przez Twój Ruch czy Nowoczesną. Nie jest to nic nowego, ale może być nową jakością, bo może znacząco zmienić scenę polityczną – ocenia dr Wojciech Maguś, politolog i medioznawca z UMCS.
Nasz rozmówca przyznaje, że pomysł ma charakter polityczny. – Chodzi o zwiększenie przewagi PiS w samorządzie, gdzie jest ona mniejsza niż w skali ogólnopolskiej. Partia rządząca chce w ten sposób odbić władzę od bezpartyjnych samorządowców o silnej osobowości, czy popieranych przez partie opozycyjne.
Zalety i wady
Zdaniem politologa pomysł ma swoje plusy i minusy. Wśród tych pierwszych wymienia m.in. przełamanie nieformalnych układów, jakie tworzą się w wyniku długoletnich rządów jednej osoby. – W takich sytuacjach może dochodzić do patologii – uważa Maguś. – Inna kwestia to zagrożenie dla demokracji w postaci handicapu, jaki w kampanii mają wieloletni prezydenci względem innych kandydatów. W tym przypadku dwukadencyjność może być szansą na łatwiejszy start dla nowych liderów, ale też okazją do wykorzystania potencjału doświadczonych samorządowców w Sejmie czy Senacie.
Jeśli chodzi o minusy, to nasz rozmówca zwraca uwagę na niekonstytucyjność proponowanego rozwiązania, które zdaniem niektórych może być przykładem łamania biernego prawa wyborczego.
Czy prawo może działać wstecz?
Jeszcze większe kontrowersje wywołują nieoficjalne sygnały mówiące o tym, że dwukadencyjność miałaby obowiązywać już od 2018 roku i wiązałaby się z działaniem prawa wstecz. Mówiąc wprost: ci prezydenci, burmistrzowie i wójtowie, którzy stanowisko zajmują co najmniej drugą kadencję nie mogliby już walczyć o reelekcję.
– Moim zdaniem, jeśli dwukadencyjność miałaby zostać wprowadzona, to tylko z założeniem, że zacznie obowiązywać od 2018 roku i nie będzie dotyczyła poprzednich kadencji. To byłoby uczciwe – ocenia dr Maguś.
Kto mógłby, a kto nie?
Jeśli jednak ta propozycja wejdzie w życie już teraz, w przyszłorocznych wyborach nie mogliby wziąć udział prezydenci Lublina Krzysztof Żuk (2. kadencja), Chełma Agata Fisz (3. kadencja) i Puław Janusz Grobel (6 kadencja). Rywalizować mogliby tylko Dariusz Stefaniuk w Białej Podlaskiej i Andrzej Wnuk w Zamościu, którzy w 2014 zostali wybrani na pierwsze kadencje (byli kandydatami PiS). W mniejszych miejscowościach regionu wykluczonych z wyborczej walki byłoby 24 z 41 burmistrzów. Wśród nich rekordzistą jest Jan Skiba, który w Zwierzyńcu rządzi już siódmą kadencję.
Krzysztof Żuk (PO) od 2010 r. prezydent Lublina
Podzielam zdanie wyrażone pod koniec ubiegłego roku przez Związek Miast Polskich, na którego zlecenie powstała ekspertyza jasno określająca, że takie zmiany byłyby niekonstytucyjne i ograniczałyby prawa obywatelskie, w tym bierne, prawo wyborcze.
(drs)
Józef Górny (PSL) pierwszy zastępca prezydenta Chełma
Mnie już po raz trzeci z rzędu stanowisko powierzyli nie wyborcy, ale sama prezydent Agata Fisz. Niemniej jednak uważam, że pomysł PiS na dwukadencyjność jest chybiony. Wystarczy rozejrzeć się po regionie i kraju. Zazwyczaj tam, gdzie wójtowie, burmistrzowie, czy prezydenci sprawują rządy przez więcej niż dwie kadencje, widzi się znaczący rozwój. Przez pierwszą kadencję na tych stanowiskach dopiero nabiera się doświadczenia, bez którego trudno kierować gminą. Tego rodzaju wiedzy nie wynosi się przecież ze studiów. Wyborcy są mądrzy i przy urnie zachowują się racjonalnie. Głosują na osoby, które doceniają, którym wierzą i ufają. Nie można im ograniczać tego prawa.
(bar)
Janusz Grobel prezydent Puław, bezpartyjny
Ograniczenie kadencji w samorządach byłoby w mojej opinii ograniczeniem demokracji na poziomie lokalnym. Mieszkańcy miast najlepiej wiedzą, co jest dla nich dobre. Nie trzeba decydować za nich zmieniając prawo i ograniczając komuś możliwość startu w wyborach.
A jeśli już będzie ogromna polityczna wola do wprowadzenia takich zmian, to kadencje należałoby wydłużyć do sześciu – siedmiu lat. Cykliczne, polityczne trzęsienia ziemi niczemu nie służą. Do podejmowania mądrych, długofalowych decyzji i prowadzenia dużych, wieloletnich inwestycji niezbędna jest stabilność.
Wojciech Żukowski (PiS) od 2010 r. burmistrz Tomaszowa Lubelskiego
Rozmawiałem z przedstawicielem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, który powiedział mi, że w jego ocenie ten przepis nie będzie działał wstecz. Do takiego rozwiązania mógłbym się skłaniać, choć przesłanki za wprowadzeniem dwukadencyjności są dla mnie mało oczywiste. Chyba, że wprowadzimy je dla wszystkich osób wybieranych w wyborach, także dla posłów i senatorów. Jednak w ten sposób ogranicza się możliwość kandydowania fachowcom, którzy sprawdzają się na stanowiskach.
Jan Skiba (PSL) burmistrz Zwierzyńca w trakcie siódmej kadencji
Już dawno zapowiedziałem, że nie będę startował w kolejnych wyborach, dlatego łatwiej mi to komentować. Uważam, że to zły pomysł. Decyzja powinna zostać w rękach mieszkańców. Ludzie potrafią korzystać ze swoich praw wyborczych. Jest jeszcze inna kwestia. Taki wójt, czy burmistrz mniejszej miejscowości po kilku kadencjach ląduje na bruku i nikt mu ręki nie poda. Jest w gorszej sytuacji niż prezydenci większych miast, w których działają duże firmy czy uczelnie i gdzie można łatwiej odnaleźć się na rynku pracy.
Dariusz Wróbel, burmistrz Opola Lubelskiego, bezpartyjny
Faktyczny cel proponowanych zmian jest oczywisty. To zagrywka, która ma zwiększyć wyborcze szanse określonej opcji politycznej w wyborach samorządowych. Pomysłodawcy zmian powołują się na jakieś wyimaginowane układy i patologie, które rzekomo dotykają samorządy. Oczywiście nie wykluczam, że takie sytuacje mają miejsce, choć osobiście się z tym nie spotkałem. Ważny jest jeszcze jeden aspekt. Rządzący bardzo chętnie powołują się w swoich działaniach na wolę suwerena. Zmiana polegająca na ograniczeniu możliwości kandydowania dla osób, które przynajmniej dwukrotnie sprawowały dany urząd, będzie w istocie ograniczeniem woli i roli wyborcy, ponieważ mieszkańcom miast i gmin uniemożliwi się wolny wybór swojego reprezentanta. Ekspertyza prawna Unii Miasteczek Polskich mówi wprost, że takie zmiany ograniczają prawa obywatelskie – bierne prawo wyborcze. (Not. toma)