- Aż trudno uwierzyć, że nikt nie stracił życia. Cud - mówi pani Renata, z Niedrzwicy Dużej, która przybiegła na w miejsce tragedii. Po warsztacie samochodowym została góra gruzu
- Usłyszałem taki huk, aż podłoga zatrzęsła się w domu i otworzyły się okna, które miałem lekko uchylone. Po chwili przybiegł kolega i mówi, że wybuch w warsztacie. Poszliśmy zobaczyć, co się dzieje - opowiada mieszkający naprzeciwko pan Jarosław.
Na miejscu zobaczyli kupę gruzu. Murowane fragmenty budynku i elementy dachu porozrzucane były w promieniu kilku metrów. Zniszczone były też trzy zaparkowane przed warsztatem samochody i jeden, który był w środku.
W momencie wybuchu na terenie zakładu była 43-letnia kobieta, jej 42-letni mąż i 17-letni syn, uczeń szkoły samochodowej, który przyucza się do zawodu. 17-latka i jego matkę zabrały karetki. W najgorszym stanie był mężczyzna, którego przetransportował do szpitala śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Wszyscy byli przytomni.
Na miejsce przyjechała też straż pożarna, drogówka i na wszelki wypadek policyjni saperzy. Sprzątanie po wybuchu i zabezpieczenie terenu trwało wiele godzin. Były też utrudnienia drogowe. Tworzyły się kilkukilometrowe korki, a ruchem wahadłowym kierowała policja.
Przyczyna wybuchu nie jest jeszcze znana. - Wstępnie można powiedzieć, że doszło do rozszczelnienia i wycieku gazu. Wiadomo, że w środku był piec, tzw. koza. Sprawę będzie wyjaśniać policja - mówi Michał Badach, rzecznik lubelskiej straży pożarnej.
Wideo: Damel Taxi