ZUS po raz pierwszy zabrał rentę Marcie Lisowskiej w 2005 roku. Po naszej interwencji przyznał pieniądze z powrotem.
- Czuję wielką ulgę, bo przez te miesiące bez renty narobiłam sobie długów, zalegam z opłatami, nie miałam na leki - mówi przez łzy Marta Lisowska. - Tylko dlaczego trzeba było tę decyzję wydzierać ZUS-owi z gardła?
48-letnia pani Marta z Nowodworu pod Łęczną choruje na niedokrwistość (po białaczce), ma kłopoty z kręgosłupem, cierpi na włóknienie skóry. Nie może się samodzielnie poruszać, a do tego doszły zaburzenia lękowe i depresyjne.
Schorowanej kobiecie jesienią ub. roku skończył się okres, na jaki przyznano jej rentę. Stanęła przed komisją lekarską w lubelskim oddziale ZUS. Lekarze uznali, że świadczenie jej się nie należy. - Taką decyzję podjął lekarz orzecznik wraz z komisją lekarską po konsultacji ze specjalistami od chorób, na które cierpi ta pani - tłumaczył wtedy Wojciech Andrusiewicz, rzecznik ZUS.
Lisowska usłyszała też, że może się odwołać do sądu. Ale takie sprawy ciągną się miesiącami, a kobieta nie miała z czego żyć. Dlatego znowu złożyła wniosek o rentę.
Pod koniec stycznia pani Marta ponownie stanęła przed komisją lekarską. Wczoraj otrzymała decyzję.
Okazało się, że jest... całkowicie niezdolna do pracy i do 2011 roku! Przysługuje jej więc świadczenie. - Dlaczego jesienią odesłano nas z kwitkiem? - pyta Elżbieta Lisowska, siostra, która opiekuje się panią Martą. - Przecież siostra czuła się wtedy tak samo źle jak teraz. Do wniosku załączyłyśmy te same dokumenty. Nic się nie zmieniło.
Identyczna historia już się pani Marcie zdarzyła. W lutym 2005 r. ZUS po raz pierwszy odebrał jej rentę. Trzeba było naszej interwencji, by po trzech miesiącach zmienił zdanie. Wtedy kierownictwo ubezpieczyciela tłumaczyło, że stan kobiety nagle się pogorszył, dlatego można ją było uznać za niezdolną do pracy.
• A dlaczego jesienią nie wysłano jej do konsultanta?
- Wtedy orzekała komisja lekarska.
Andrusiewicz dodaje, że każdy może jeszcze raz złożyć wniosek o rentę.