Firma "Karo”, mieszcząca się do niedawna w Lublinie przy ul. Fabrycznej 3a/4, nie pierwszy raz trafia na łamy lokalnej prasy. Po wiosennych publikacjach, będących w większości wypowiedziami "nabitych w butelkę” klientów, można było zakładać, że Iwona P., właścicielka firmy, zmieni swoje postępowanie. Niestety...
Bezczelny blef
Po upływie terminu wykonania i zamontowania w jej mieszkaniu nowych mebli, klientka zaczęła dzwonić do firmy. Ale telefonów nikt nie odbierał. W tej sytuacji zmuszona była osobiście ją odwiedzić. Dopiero tam, na miejscu, została poinformowana, że telefon wyłączono, gdyż niektórzy klienci... stali się bardzo natrętni, nie dają pracować. A jeśli chodzi o zamówione meble, to termin ich wykonania trochę się przedłuży. O dwa, trzy tygodnie, gdyż szefowa zawieruszyła dokumentację. Ale spokojnie - już ją odnalazła.
Kilka dni po tym drugim terminie właścicielka firmy osobiście, telefonicznie informuje klientkę, że meble są już gotowe. Wobec powyższego klientka powinna przyjechać do biura i wpłacić całą umowną należność - 3580 zł. Dopiero po spełnieniu tego warunku meble zostaną do jej domu przywiezione i zamontowane. Klientka obiecuje natychmiastowy przyjazd, jednakże - zaznacza - przed przekazaniem pieniędzy chciałaby rzucić okiem na te swoje półeczki i szafeczki.
Niestety... Okazuje się, że ta prośba nie być spełniona. Nie, bo do producenta daleko, a na tego typu wojaże szkoda czasu...
Wobec tego klientka prosi o adres producenta - odwiedzi go sama.
Ale i na to pani Iwona się nie zgadza. Oznajmia bez żenady,
że jeśli klientka chce mieć zamówione meble, to musi wcześniej przyjechać do firmy z pieniędzmi.
Ludzie na schodach nocują
Wybiera czekanie. Nic to jednak nie daje. I, jak wcześniej, nikt w firmie telefonów nie odbiera. Zaczyna więc ją odwiedzać. Raz, drugi, trzeci. Za szybą zamkniętych drzwi zmieniają się tylko informacje dotyczące zwolnień lekarskich. Przypadkiem dowiaduje się, że takich jak ona, bezskutecznie poszukujących kontaktu z firmą "Karo”, jest wielu. Niektórzy godzinami wysiadują na schodach, nie ukrywają swej desperacji, ani wysokości sum, na jakie firma ich naciągnęła. Jakieś pretensje ma też do niej właściciel lokalu, a kilku ubiegłorocznych klientów dochodzi swych krzywd
na drodze sądowej.
Mając takie wiadomości, pani Wiesława utwierdza się w przekonaniu, że zapewnienia właścicielki firmy o wykonaniu zamówienia to był po prostu blef. Ale dla całkowitej pewności chciałaby z nią porozmawiać. W tym celu odwiedza urzędy i biura dysponujące prywatnymi adresami właścicieli firm. Daremnie. Prawo nie pozwala im ujawnić prywatnych adresów, nawet gdy chodzi o ewidentnych oszustów. Mogą to uczynić jedynie na wniosek sądu. Takie mamy prawo.
Dziwny traf
A jednak to wydzwanianie skutkuje. Już następnego dnia odzywa się pani Iwona. Przeprasza, że tak wyszło z meblami. Zaliczkę zwróci. Właśnie czeka na czyjś przyjazd z Anglii z większą gotówką. Dokładnej daty jeszcze nie może podać. Prosi o konto bankowe dla przekazania pieniędzy.
I znów czekanie. I znów cisza. Wreszcie, po kilkunastu dniach, klientkę odwiedza małżonek pani Iwony, a kilka dni później sama pani Iwona. Klientka otrzymuje od niej zobowiązanie pisemne następującej treści:
"W związku z zawartą umową o dzieło na wykonanie mebli kuchennych nr 8/2004 i nie wywiązania się z uzgodnionego terminu w wyniku zerwania współpracy z producentem, informujemy o zwrocie dokonanej wpłaty najdalej w przeciągu 30 dni od dnia otrzymania tego pisma”.
30-dniowy termin mija, a pani Iwona nie daje żadnego znaku życia, milczy. Nie milczą tylko wróble. One ćwierkają, że nasza "bohaterka” rozkręca nowy interes, gdzieś poza Lublinem. Likwidacja starego miała nastąpić nocą.
Przejęcie pałeczki obietnic
Adres zamieszkania okazuje się prawdziwy. Ojciec pani Iwony nie jest rozmowny.
- Tak jest tu zameldowana, ale jej nie ma. Przebywa poza Lublinem. Gdzie? Nie wiem. Kontaktuje się z nami przez komórkę... A te panine pieniądze... Co za pieniądze?... Niech pani nie straszy!
Bardziej ugodowa i elokwentna jest matka Iwony P. Prosi o cierpliwość. Solennie obiecuje, że pieniądze wyłudzone przez córkę zwróci z odsetkami. Oczywiście, nie zwróci szybko i wszystkim,
bo jej na to nie stać. Wcześniej obiecała klientce z Bełżyc i chce dotrzymać słowa...
Wizyta kończy się wręczeniem pani Wiesławie pisemnego zobowiązania określającego zwrot pieniędzy do 15 października. Niestety, historia się powtarza. I tym razem z obietnicy nici.
Kolejna wizyta też kończy się podobną obietnicą, też bez pokrycia. Dlaczego?
Bo córka... ma duże wydatki
Nareszcie szczerość! Pieniądze były po prostu potrzebne. Że brudne? Nie szkodzi. Żadne nie śmierdzą. I gra na zwłokę też była potrzebna, bo pani Wiesława groziła prasą. Nic gorszego. Publikacja prasowa mogłaby przecież pokrzyżować niektóre plany, mieć negatywny wpływ na toczące się sprawy sądowe i znacznie rozszerzyć roszczenia Urzędu Skarbowego, jak dotychczas bezskutecznie pukającego do drzwi lubelskiego mieszkania pani P.