– Nie widzę tu swojej winy – oświadczył w sądzie kierowca miejskiego autobusu, oskarżony o spowodowanie śmiertelnego wypadku. Pod koła jego przegubowca wjechał na elektrycznej hulajnodze 10-letni Szymon. Do tragedii doszło na przejściu dla pieszych.
Proces 53-letniego Roberta K. rozpoczął się we wtorek przed Sądem Rejonowym Lublin-Zachód. Mężczyzna pracował dla jednego z przewoźników obsługujących lubelskie trasy autobusowe na zlecenie ZTM. 24 września ubiegłego roku Robert K. prowadził przegubowego MAN-a linii 17. Była godz. 8.00 rano. Jechał ul. Fabryczną w stronę al. Unii Lubelskiej. Tą samą trasą jechał 10-letni Szymon i jego ojciec. Mężczyzna samochodem, a chłopiec na elektrycznej hulajnodze po chodniku.
– Razem wyszliśmy z domu. Nie traciłem go z oczu. Na każdym skrzyżowaniu zatrzymywaliśmy się – relacjonował w sądzie ojciec Szymona. – Przy Gali otworzyłem okno i powiedziałem mu, że spotkamy się za skrzyżowaniem. Ruszyliśmy, ale jego nie było po drugiej stronie. Zatrzymałem się na chodniku i zauważyłem zbiegowisko na rondzie. Kiedy tam podjechałem, zauważyłem syna pod kołami autobusu.
– Chłopiec krzyczał „Wypuść mnie!” i „Co ja zrobiłem” – zeznał Daniel K., jeden z pasażerów 17-tki.
Jak doszło do wypadku? Robert K. jechał prawym pasem. Z jego wyjaśnień wynika, że miał zielone światło. Na rondzie skręcił w prawo, kierując się od razu na pas do skrętu w lewo w ul. Zamojską. Po drodze musiał przejechać przez przejście dla pieszych.
– Obserwowałem przejście i okolice. Mignęło zielone światło, a kiedy skręcałem paliło się już czerwone – zeznał kierowca. – Nie widziałem nikogo na hulajnodze.
Szymon wjechał w prawy bok 18-metrowego przegubowca. Wpadł pod pojazd i jak wynika z ustaleń śledztwa, był ciągnięty przez ponad 22 metry. Kiedy autobus się zatrzymał, chłopiec od pasa w dół był pod pojazdem. Nie udało się go uratować. Zmarł dzień po wypadku w wyniku "obrażeń wielonarządowych".
Badający sprawę biegły nie rozstrzygnął, czy chłopiec wjechał na pasy przy czerwonym świetle. Śledczy doszli do wniosku, że Robert K. skręcał przy tzw. zielonej strzałce, a więc warunkowo. Powinien zachować szczególną ostrożność, ale tego nie zrobił. W rezultacie mężczyzna został oskarżony o umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa i doprowadzenie do śmiertelnego wypadku.
Według ojca Szymona, chłopiec znał zasady ruchu drogowego. Był wielokrotnym rowerowym wicemistrzem Polski BMX Racing. Przepisów uczyli go tata i trenerzy. Po wypadku ojciec chłopca jeździł autobusami linii 17 i przyglądał się pracy kierowców.
Zauważył, że skręcając z ul. Fabrycznej w al. Unii Lubelskiej jadą chwilę prosto, by później skręcić szeroko i ustawić się od razu na lewym pasie. Tak zrobił również Robert K. To manewr wygodny dla kierowcy. Sprawia jednak, że prowadzący autobus nie widzi co dzieje się po prawej stronie pojazdu. Zdaniem ojca Szymona, chłopiec wjechał na pasy przekonany, że autobus pojedzie prosto.
– Moim zdaniem ten chłopiec ścigał się z autobusem – oceniła w sądzie Bożena B., pasażerka 17-tki. – Zatrzymywał się na w tym samym momencie, co autobus, a potem dodawał gazu. Miałam wrażenie, że na przejściu próbował wyprzedzić autobus.
Po tragedii Robert K. zwolnił się z pracy. Jest bezrobotny. Grozi mu od pół roku do ośmiu lat więzienia.