Nie wiedzieli, czy mają już uciekać, czy czekać aż wróci dyrektor i wyda jakieś polecenia. Nie mieli pojęcia, gdzie kierować się po wyjściu. Alarm z wezwaniami do ewakuacji wywołał zamieszanie w jednym z najważniejszych biurowców Lublina.
Po weekendzie dostaliśmy kilka sygnałów od urzędników, którzy w tym czasie znajdowali się w biurowcu. Twierdzą, że nie wszystko przebiegło, jak należy. Skarżą się, że w pokojach komunikaty o ewakuacji były niesłyszalne, bo nie działały w nich głośniki. – Głośniki po jakimś czasie "ożyły” i nadały komunikat o odwołaniu alarmu. Po co, skoro teoretycznie miało już tam nikogo nie być? – pyta jeden z urzędników.
Teoretycznie, w ewakuowanym budynku nie powinno być nikogo, ale nie wszyscy wyszli. Bo nie wiedzieli, czy mają uciekać, którędy i dokąd. – Dyrektora wydziału nie było, a pani z sekretariatu sama nie wiedziała, jak się zachować – skarży się inny urzędnik.
Te pretensje dziwią kierownictwo Ratusza.
– Jest opracowana procedura. Były prowadzone szkolenia dotyczące tego, jak zachować się w określonej sytuacji – zapewnia Andrzej Wojewódzki, sekretarz miasta. – Nie ma żadnego znaczenia, czy jest dyrektor wydziału, czy go nie ma. Pracownik sam wie, jak ma się zachować.
– Ćwiczenia z ewakuacji robiliśmy w 2007 roku. A przecież kadry w urzędzie nie zmieniają się co rok – mówi Jerzy Ostrowski, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa Mieszkańców i Zarządzania Kryzysowego. – Poza tym, każdy nowo przyjmowany pracownik ma na początku szkolenie BHP i ppoż. Ewakuacją zarządzają dyrektorzy i kierownicy poszczególnych komórek. Ale to, że nie ma na miejscu dyrektora niczego nie zmienia, bo jaki może to mieć wpływ na to, czy ktoś ratuje własną skórę, czy nie? Nie ma dyrektora, to wszyscy umieramy? Absurd.
Magistrat zapowiedział już, że będą dodatkowe szkolenia dla pracowników, które mają przypomnieć im, jak zachować się w czasie ewakuacji.