Zniszczenie zbiornika z amoniakiem oznaczałoby katastrofę. Strefa śmiertelnego skażenia objęłaby cały, zatrudniający ponad 3 tysiące ludzi, zakład. A chmura amoniaku, przy odpowiednim wietrze, dotarłaby nad ponad 50-tysięczne Puławy. Mało tego: w zakładach znajduje się jeszcze rakotwórczy benzen i niezwykle wybuchowy cykloheksan.
Sprawdziliśmy, czy terroryści rzeczywiście mieliby problemy z dostaniem się do środka. Wczoraj, kilka minut po godz. 8, podjechaliśmy przed bramę. W bagażniku samochodu mieliśmy duże pudło. A na tylnym siedzeniu plastikowe kanistry. - Dzień dobry, przyjechaliśmy do pralni.
- Potrzebna jest przepustka - odpowiedział strażnik i skierował nas do biura przepustek.
- Jedziemy do pralni. Wieziemy środki chemiczne - o nic więcej nas nie pytano. Pracownik spisał dane z dowodów, a strażnik zanotował numer rejestracyjny samochodu. Mogliśmy wjechać. W tym samym czasie nasz fotoreporter na parkingu przed bramą wyjął aparat fotograficzny. Natychmiast pojawił się przy nim strażnik. - Tu nie wolno robić zdjęć. - A jednak! Strażnik zareagował prawidłowo. To nie musiał być aparat - cieszy się prezes Kwiatkowski.
Kiedy naszego fotoreportera odprowadzono do dyżurki, my bez problemu wjechaliśmy. Samochodem, którego nikt nie sprawdził. Nas też nie sprawdzono. Nikt nie zadzwonił do pralni z pytaniem, czy spodziewają się transportu.
W środku też nikt nam nie przeszkadzał. Zatrzymaliśmy się przy jednym ze zbiorników. Z bagażnika auta wyciągnęliśmy pudło. Postawiliśmy je tuż obok napisu "bez zezwolenia nie wchodzić”.
- Jeżeli ktoś już wjechał na teren zakładów, to powinien udać się tam, gdzie zadeklarował. W innym przypadku łamie przepisy. Jeżeli panowie jeździli gdzie indziej niż do pralni, to z przyjemnością zawiadomię o tym policję - stwierdził prezes Kwiatkowski.
Przy wyjeździe również nikt nas nie niepokoił. Odebrano nam jedynie przepustkę.
- To niedopuszczalne - denerwuje się prezes Kwiatkowski. - Winni poniosą konsekwencje.
Gorzej być nie mogło
- Każdy samochód, który wjeżdża na jednorazowej przepustce, powinien być sprawdzony - podkreśla Sławomir Jedliczko, szef biura bezpieczeństwa, ochrony środowiska i jakości w Zakładach Azotowych "Puławy” SA. - Takie mamy procedury. Ostatnio cały czas podkreślamy, jak ważne jest ich przestrzeganie.
Nam nikt nie przeszkadzał. Mało tego. Wczoraj w zakładach trwał audyt... certyfikatu bezpieczeństwa. - Gorzej już być nie mogło - przyznaje Jedliczko. - To kwestia niefrasobliwości osób, które was wpuściły, a nie naszych procedur.
Co by się stało, gdyby zamiast dziennikarzy wjechali terroryści?
- W najgorszym scenariuszu śmiertelne stężenie toksycznych substancji objęłoby cały zakład - mówi Jedliczko.
- Przy tzw. katastrofalnym rozszczelnieniu jednego zbiornika z amoniakiem i przy odpowiednim wietrze chmura tej substancji dotarłaby do Puław - mówi Zenon Krupa z Wojewódzkiej Komendy Straży Pożarnej w Lublinie. - Przeraża mnie łatwość, z jaką wjechaliście do zakładu - dodaje.
Nic dziwnego. W Puławach mieszka ponad 50 tysięcy osób. A amoniak jest substancją toksyczną. - W dużym stężeniu jest bardzo groźny - mówi prof. Zofia Rzączyńska, kierownik zakładu chemii ogólnej UMCS. - Prowadzi do poważnych poparzeń układu oddechowego.
- Zakłady tego typu są zaliczane do tzw. zakładów dużego ryzyka. Są szczególnie narażone na ataki. Mogłoby dojść do tragedii. Niektóre substancje mogłyby trafić do Wisły, zwiększając rozmiar katastrofy - powiedział nam anonimowo specjalista do spraw wielkich awarii przemysłowych. - Zresztą nie tylko amoniak jest niebezpieczny. W takich zakładach są gorsze rzeczy. Np. cykloheksan. Wybuch tej substancji zmiótł z powierzchni ziemi cały zakład
w Anglii.
- Ten związek spala się bardzo gwałtownie - dodaje profesor Rzączyńska. - Podobnie benzen, który przy dłuższym wdychaniu jest silnie rakotwórczy.
A my wjechaliśmy tam bez problemu. Wystarczyło powiedzieć, że jedziemy do zakładowej pralni....
- Nasze procedury są bardzo surowe - twierdzi Marek Sieprawski, specjalista ds. public relations w Zakładach Azotowych. - Mam problemy, kiedy chcę wprowadzić dziennikarzy do zakładów.
W razie groźnego wydarzenia w zakładach, pierwsza na miejscu pojawia się Straż Przemysłowa. Czy dysponuje odpowiednim sprzętem? - Oczywiście - odpowiada Sieprawski. - Sprzęt i jego ilość jest zgodna z obowiązującymi przepisami.
- Wszystkiego nie da się przewidzieć, ale są opracowane szczegółowe plany akcji ratowniczych w zakładach - tłumaczy Zenon Krupa. - Gdyby siły straży i jednostek puławskich okazały się niewystarczające, to mamy tzw. Lubelską Brygadę Odwodową. To specjalne siły z całego województwa. Mogą być użyte w dowolnym miejscu i czasie.
Gdy i to nie wystarczy, odpowiednie jednostki są ściągane z całego kraju.
Nasz komentarz
Dziennikarze metodą prowokacji udowodnili już, jak łatwo w Polsce kupić trotyl, dostać się na lotnisko Okęcie
i przykleić coś - na przykład bombę - do samolotu.
W Gdańsku pokazali, że można bez kłopotu wysadzić w powietrze rafinerię. Zawsze wiązało się to z omijaniem posterunków, przedostawaniem się przez dziury w płotach. My wjechaliśmy bez przeszkód przez główną bramę zakładu, który powinien być chroniony szczególnie. Tak jak my - wjechaliby i terroryści. Po zamachach madryckich wizja ataku w Polsce staje się realna. Prowokacja Dziennika
pokazuje, że u nas zamachowcy nie musieliby się szczególnie wysilać, szukając celu. Wytruć tysiące ludzi za pomocą jednego
ładunku wybuchowego? Nic prostszego.