„Subiektywną wizją i wersją zdarzeń prokuratury” nazywa akt oskarżenia w swojej sprawie Piotr Kowalczyk. Były przewodniczący Rady Miasta Lublin, oskarżony wraz z trzema innymi osobami o tzw. płatną protekcję, odniósł się do zarzutów stawianych mu przez śledczych.
Na ławie oskarżonych wraz z Kowalczykiem mają zasiąść architekt Adam M. oraz biznesmeni Maciej S. i Mariusz P. Prokuratura Okręgowa w Zamościu zarzuca im, że powołując się na wpływy w instytucjach państwowych i samorządowych podjęli się pomocy w załatwieniu zgody na „budynek mieszkalno-usługowy” przy ul. Zana w Lublinie. Mieli za to dostać milion złotych. Mężczyźni zostali zatrzymani na początku grudnia 2019 roku, po podpisaniu umowy z podającym się za zainteresowanego budową inwestora agenta Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Były samorządowiec, a obecnie przedsiębiorca, w środę odniósł się do przekazanej przez zamojskich śledczych do Sądu Rejonowego Lublin-Zachód aktu oskarżenia. W przesłanym mediom oświadczeniu zapewnia, że nie wiedział o złożeniu przez Macieja Sz. propozycji korupcyjnej działającemu pod przykrywką funkcjonariusza.
– Składając tę propozycję Maciej Sz. nie działał w moim imieniu, ani za moją wiedzą, nigdy ze mną ani z żadną inną osobą, która miałaby ze mną to ustalić lub mi przekazać o tym nie rozmawiał – pisze Kowalczyk i dodaje, że „taki stan faktów wyłania się z całości materiałów, którymi dysponuje prokuratura”.
Piotr Kowalczyk podkreśla, że w sprawie pojawił się dopiero na przełomie września i października 2019 roku, kiedy będący jego wspólnikiem Adam M. zapytał go, czy przyjmą zlecenie projektowania wspomnianego budynku. – To miało być zwykłe zlecenie, ale z uwagi na charakter zabudowy wysokościowej bardzo trudne i wymagające ogromnego nakładu pracy. Za realizację tego zlecenia oczekiwałem (…) wynagrodzenia w wysokości nieodbiegającej od rynkowych realiów. Nigdy nie żądałem od nikogo ani z nikim nie ustalałem, nie oczekiwałem i nie potwierdzałem żadnej nielegalnej korzyści za przyjęte zlecenie – czytamy w oświadczeniu.
Kowalczyk zapewnia także, że od kilku lat nie ma kontaktu z Mariuszem P., który wraz z Maciejem S. jako pierwsi spotkali się z agentem CBA. Tu zaznaczmy, że P., który według śledczych miał powoływać się na pokrewieństwo z ówczesnym wojewodą lubelskim Przemysławem Czarnkiem (PiS), w tym postępowaniu usłyszał jeszcze jeden zarzut. Chodzi o powoływanie się na wpływy w Urzędzie Marszałkowskim. W 2017 roku miał podjąć się pomocy w załatwieniu zgody na zwiększenie wydobycia piasku firmie działającej na terenie Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Za 20 tys. miał załatwić sprawę z ówczesnym członkiem zarządu województwa Arkadiuszem Bratkowskim (PSL). Mariusz P. umówił przedsiębiorcę na spotkanie w urzędzie, podczas którego ten zorientował się, że Bratkowski nic nie wie o sprawie. Prawdopodobnie od wtedy P. znalazł się pod obserwacją CBA.
Piotr Kowalczyk stwierdza także, że cytowane w akcie oskarżenia o „ograniczaniu sprzeciwu lokalnej społeczności” czy „darze przekonywania” padały w innym kontekście, niż przyjęła prokuratura. Odnosi się też do podanych przez śledczych cytatów, w których inni oskarżeni mówili m.in., że to on przez ostatnie lata „faktycznie rządził Lublinem”. – To nie są słowa padające z moich ust, ani za moją wiedzą – komentuje, nazywając akcję CBA nieudolną i majacą na celu wykluczenie go z życia publicznego.
Piotr Kowalczyk, podobnie jak Adam M. i Mariusz P. nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Jako jedyny zrobił to Maciej Sz., który zaproponował dobrowolne poddanie się karze. To głownie na podstawie jego zeznań powstał akt oskarżenia w tej sprawie.