Zastraszanie, grożenie zwolnieniem z pracy czy obniżeniem pensji. To zarzucają swojej przełożonej urzędnicy z jednego z marszałkowskich departamentów. Urząd twierdzi, że oficjalnie nikt się nie skarżył.
Z wnioskiem o przeprowadzenie kontroli pod kątem ewentualnego mobbingu do marszałka Jarosława Stawiarskiego (PiS) zwróciła się Fundacja Wolności. Zgłosili się do niej pracownicy Departamentu Gospodarki i Wspierania Przedsiębiorczości w urzędzie marszałkowskim informując o niewłaściwym, ich zdaniem, zachowaniu zastępcy dyrektora jednostki Małgorzaty Kot. Pismo podpisali „Zdesperowani pracownicy”.
W liście pracownicy zarzucają wicedyrektorce m.in. wyśmiewanie, podważanie ich kompetencji, obwinianie za swoje błędy i niewiedzę, groźby zwolnienia z pracy i obniżenia pensji czy zabieranie przysługujących im dodatków.
Udało nam się porozmawiać z urzędnikami od gospodarki. – Atmosfera w pracy jest fatalna – potwierdzają, ale nie chcą wypowiadać się pod nazwiskiem. – Groźby stały się niemal codziennością. I wcale nie dochodzi do nich na osobności, bo regularnie zdarza się to przy innych pracownikach. Normą jest też brak zgody na wypisywanie nadgodzin. Mamy normowany czas pracy, ale czasami spotkania z przedsiębiorcami wypadają w godzinach popołudniowych. Zazwyczaj w takich przypadkach odbieramy nadgodziny. Pani dyrektor często tego nie uznaje – słyszymy od jednego z naszych rozmówców.
Inny z urzędników: – Nie jest też tajemnicą uznaniowe przyznawanie nagród, które nie odzwierciedlają wkładu w pracę, tylko osobiste sympatie.
Próbowaliśmy skontaktować się z Małgorzatą Kot. W piątek, po kilku nieudanych próbach z naszej strony oddzwoniła, ale gdy przedstawiliśmy się, że dzwonimy z Dziennika, nagle pojawił się problem z zasięgiem. Połączenie zostało przerwane, a kolejnych pani dyrektor nie odbierała.
Pełniący obowiązki dyrektor departamentu, Damian Malec przez sekretarkę odesłał do rzecznika prasowego marszałka. Komentarza odmówił nam także Tadeusz Buczek, który kierował departamentem, gdy została w nim zatrudniona obecna pani wicedyrektor.
– Nie było żadnych oficjalnych skarg w tej sprawie – przekazuje nam Remigiusz Małecki, rzecznik marszałka.
Ale w liście pracownicy twierdzą, że zgłaszane przez nich sygnały zostały przez urząd zatajone. Nasi rozmówcy przekonują, że najprawdopodobniej kierownictwo urzędu wiedziało o zgłaszanych przez urzędników nieprawidłowościach.
– Pierwsza skarga pojawiła się w połowie ubiegłego roku. Była anonimowa, bo w obawie przed konsekwencjami nikt nie chciał się pod tym podpisać. W sumie do marszałka wpłynęły co najmniej trzy pisma w tej sprawie – mówi jeden z naszych informatorów. I dodaje, że ostatni z listów miał być przesłany mailem także do radnych sejmiku województwa za pośrednictwem Kancelarii Sejmiku.
Spytaliśmy o to kilku radnych i nikt z nich wiadomości o rzekomym mobbingu nie kojarzy. – Pierwsze słyszę od pana. Ale gdyby w przekazywanej nam, przez Kancelarię Sejmiku, korespondencji pojawiło się hasło „mobbing w urzędzie”, na pewno nie przeszłoby to bez echa – dziwi się reprezentant sejmikowej opozycji.
Rzecznik marszałka zapewnia, że wniosek Fundacji Wolności „zostanie rozpoznany zgodnie z przepisami postępowania administracyjnego”. Prezes fundacji ma jednak wątpliwości dotyczące podejmowanych przez urząd działań w tej kwestii.
– Z wewnętrznych przepisów wynika, że w razie zgłoszenia podejrzenia mobbingu, powołuje się specjalną komisję. Powinien znaleźć się w niej pełnomocnik marszałka do spraw równego traktowania. Ale od dwóch lat takiego pełnomocnika nie ma. To może świadczyć o tym, że procedury antymobbingowe w urzędzie nie funkcjonują właściwie – podsumowuje Krzysztof Jakubowski, prezes FW.