Sześciu funkcjonariuszy z Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej w Chełmie, wraz z innymi kolegami ze wschodnich strażnic, szkoli się w tropieniu śladów. Tajników tej sztuki uczą ich rdzenni Indianie. Wszyscy są oficerami amerykańskich służb celnych. Najbardziej wyróżnia się "Wódz”, czyli Jasson Garcia z plemienia Navajo. Jego kolega Bryan Nez też pochodzi z Navajów, a David Scout ze słynnych Siuksów.
Pogranicznicy ubrani w maskujące mundury od kilku dni przemierzają lasy niedaleko słynnego rządowego ośrodka Arłamów. Bazą jest strażnica w Huwnikach przy granicy z Ukrainą. Choć strażnicy wyposażeni są w nowoczesne urządzenia satelitarne do określania lokalizacji w terenie, dla nich najcenniejszymi znakami są ślady pozostawione na ziemi czy drzewach. Gdy jedna grupa idzie przodem, druga podąża jej tropem.
Młodszy chorąży Leonard Janowicz z NOSG przyznaje, że na początku zajęcia z amerykańskimi tropicielami przypominały mu dziecięce zabawy.
- Każdy z nas był harcerzem i bawił się w podchody - mówi Janowicz. - Wielu bawiło się też w Indian. Obserwując metody, jakimi posługują się nasi instruktorzy, trudno było nie skojarzyć tego z tamtymi zabawami. Ale w tym przypadku nie była to zabawa, ale ciężka praca.
Pięciodniowe szkolenie składało się głównie z zajęć praktycznych. Polacy mają nadzieję, że "indiańskie” metody, które zdają egzamin na południowo-zachodniej granicy USA z Meksykiem, sprawdzą się także w naszych warunkach. - Tropienie śladów nie jest dla nas nowością, jednak z pewnością niektóre metody przekazane nam przez instruktorów były zaskakujące - zaznaczag chorąży Janowicz.
- Każdy kraj ma własne specyficzne metody ochrony granicy - dodaje ppłk Marek Dominiak, komendant NOSG w Chełmie. - Nasi funkcjonariusze po powrocie będą mogli jako instruktorzy podzielić się swoją wiedzą w macierzystych jednostkach. •