Miałem ofertę od mistrza Marka Grechuty, od chłopaków z zespołu No To Co i, co było dla mnie niezwykłe, od Czesława Niemena.” Dlaczego wybrał Pan Budkę Suflera? - ROZMOWA z Tomaszem Zaliszewskim, perkusistą z Budki Suflera
Panie Tomaszu chciałbym się spytać o jubileusz. Zaskoczyliście wszystkich...
Ma pan na myśli czerwcowy koncert w Muszli im. Romualda Lipko? Artystycznie bardzo przejrzysty, logistycznie trudny do realizacji. Nie można takiego przedsięwzięcia przygotować w parę dni. Na scenie oprócz zespołu Budka Suflera, gościnnie wystąpiły gwiazdy: Józek Skrzek, Antymos Apostolis, Andrzej Zieliński, Ryszard Poznakowski, Natalia Niemen, Maciej Balcar i Zbyszek Hołdys. Przyszło mnóstwo ludzi, dla których ten wieczór był ważny. Natomiast ja i moi koledzy, po blisko czterech godzinach grania, zeszliśmy ze sceny jako ludzie spełnieni, zmęczeni i szczęśliwi.
Zabrakło byłych członków zespołu…
Wszyscy śpiewający kiedyś z nami artyści zostali zaproszeni. To było pierwsze, co zrobiliśmy.
Dlaczego nie przyjechali?
To nie do mnie pytanie. Nie mogę odpowiadać za kogoś, dlaczego nie przyszedł na urodziny. Smuci mnie, że nie było Felicjana Adrzejczaka, Krzyśka Cugowskiego, Izy Trojanowskiej czy Urszuli. Ten zespół zasługuje na szacunek, bo zrobił dla nich wiele dobrego a ich życie uległo zmianie i zostało wzbogacone o piękną muzykę, z której korzystają do dzisiaj.
Czy wasz dawny gitarzysta, Jan Borysewicz był wśród zaproszonych?
Zostawmy może listę gości w spokoju. Na scenie pojawili się artyści, którzy chcieli na niej być, a ich kariera estradowa w jakiś sposób związana była z Budką Suflera. Nasi goście byli od dawna dla nas ważni, byli inspiracją albo realną pomocą, tak jak Czesław Niemen, który po prostu sam osobiście nam w życiu pomógł. Andrzej Zieliński dla Romka Lipko był inspiracją. Dużym wsparciem dla nas był zespół Niebiesko Czarni, dlatego zaprosiliśmy Anię Rusowicz. Ania bardzo ucieszyła się z zaproszenia. Jednak z tej radości zapomniała powiadomić o tym własnego managera i nałożyły się terminy. Było jej z tego powodu bardzo przykro. Kiedyś to sobie odbijemy. Kariery SBB, Dżemu, Perfektu towarzyszyły Budce każdego dnia. Pojawienie się takich właśnie symbolicznych postaci było szczerym i prawdziwym komentarzem do minionego półwiecza na polskim rynku muzycznym…Koncert nazywał się „Czarodzieje i Hippisi”.
Sięgnijmy zatem do początku. Jak pan trafił do Budki Suflera? Znał pan ten zespół wcześniej?
Tutaj, gdzie teraz rozmawiamy jest duże studio (im. Budki Suflera przyp. aut.), w którym 50 lat temu odbywała się cykliczna impreza pt. Giełda piosenki. Przyjechałem wtedy z Tarnowa z zespołem Va bank. Miałem wtedy 18 lat i przygrywaliśmy sobie takie trochę country-rockowe piosenki. To był naprawdę dobry zespół. Dostaliśmy wtedy jakąś nagrodę. Traf chciał, że na tej samej imprezie grała Budka Suflera, której znałem chyba 2 lub 3 utwory. Nie ukrywam, że bardzo mi się podobali. Znałem „Sen o dolinie”, „Cień wielkiej góry”. Gdy się poznawaliśmy, to powiedzieli mi, że szukają perkusisty. Nie zastanawiałem się długo. I tak się ta historia zaczęła.
No to miał Pan nie lada dylemat, bo słyszałem, że dostał Pan ofertę od samego Czesława Niemena?
Przez dwa lata z rzędu uczestniczyłem w warsztatach jazzowych w Chodzieży, grałem już pełne koncerty, występowałem na festiwalach z niezwykła grupą Bałtowie. Granie jazzu wtedy to była ogromna nobilitacja, to było marzenie wielu bardzo młodych muzyków. Owocem takich wycieczek i uczestnictwa w rozmaitych imprezach było to, że w jakiś sposób człowieka zauważają. Miałem ofertę od mistrza Marka Grechuty, od chłopaków z zespołu No To Co i, co było dla mnie niezwykłe, od Czesława Niemena, który przecież był znany z tego, że co jakiś czas formował nową grupę muzyków do nowego projektu.
Dlaczego wybrał Pan Budkę Suflera?
Wybrałem Budkę bo to byli wtedy młodzi ludzie u progu kariery muzycznej. Budka Suflera wchodziła nie wiadomo czy do salonu, czy do pokoju, czy do przedpokoju, a więc same znaki zapytania. Tylko, że gdybym przyjął inną ofertę, to byłbym cząstką już dawno zaczętej historii, a Budka tę historię dopiero tworzyła.
Jak się Pan odnalazł w Lublinie?
Bardzo dobrze. Waletowałem u nieżyjącego już red. Jerzego Janiszewskiego przy ulicy Glinianej. Jak on nie mógł mnie gościć, to mieszkałem czasem u Ziółkowskiego w Świdniku, a czasem u rodziców Romka. No, ale mieliśmy wtedy niewiele lat więc nikt się takimi drobiazgami nie przejmował. To był prawdziwy rock and roll.
Za początek Budki Suflera uważa się utwór „Sen o dolinie”, który jest coverem piosenki Billa Whitersa pt. „Ain’t no sunshine”, który nie jest rockową piosenką. Tak się zastanawiam czy rozważaliście jakiś inne utwory?
Jeżeli mówimy o stylistyce to rzeczywiście jest on mało rockowy, taki troszeczkę skręcający w kierunku soulu. Świetna kompozycja, znakomita harmonia, ma bajeczną frazę. I do dzisiaj uwielbiam go grać. Nie jest taki łatwy do zaśpiewania.
Jak pan wspomina pracę nad pierwszymi nagraniami Budki?
Gdy stałem się jedną czwartą Budki Suflera, to byliśmy w momencie pracy nad pierwszą płytą. Ileś rzeczy było stworzonych ale jedynym w całości gotowym był utwór „Cień wielkiej góry”. Reszta była mniej lub więcej rozpoczęta. Suita „Szalony koń” była w zasadzie do zrobienia w całości. Podobnie było z utworem „Jest taki samotny dom”. Wspominam ten okres ze wzruszeniem.
Gdzie szlifowaliście materiał? Musieliście mieć gdzieś próby?
Gdy zaczęliśmy pracę nad pierwszą płytą, to próby mieliśmy w Radiu Lublin oraz w Świdniku, chyba w klubie o nazwie Iskra. Muszę przyznać, że znakomicie nam to szło. Byliśmy czwórką młodych ludzi, którzy współpracowali i codziennie się spotykali. Naprawdę spędzaliśmy ze sobą wiele godzin. Przez to świetnie się rozumieliśmy. Każdy wiedział co ma robić. Wtedy to był prawdziwy zespół, w pełnym tego słowa znaczeniu, który świadomie pracował i tworzył. To był mechanizm który fantastycznie działał i potem jeszcze były symptomy takiego działania przy następnej płycie („Przechodniem byłem między wami” przyp.aut.). Te tygodnie i miesiące pracy nad pierwszym albumem były czymś wyjątkowym. Trójka Ziółkowski Lipko i Ja zajmowaliśmy się opracowaniem instrumentalnym. Krzysiek oczywiście też był obecny, w dużej mierze. Nie będąc instrumentalistą bardziej był recenzentem. Byłbym bardzo niesprawiedliwy gdybym nie doceniał w tym wszystkim również jego obecności. To był wtedy zespół ludzi, którzy stanowili całość i od początku do końca byli zgodnym mechanizmem który wiedział co chce, dokąd zmierza i dzięki temu to znakomicie szło. Budka zrobiła karierę nie dlatego, że byliśmy ekscentryczni czy skandalistami, czy może mieliśmy jakiś wizerunek masochistyczno-sadystyczny czy mroczno - nie wiadomo jaki. Nie, byliśmy młodymi chłopakami, którzy oczywiście, (bo taka była moda) mieli portki tak zwane dzwony, długie pióra, skórzane paski z nitami i cały ówczesny wizerunek młodego człowieka. Za to wyróżniała nas muzyka.
No właśnie. Chciałem spytać o pewien paradoks, bo w utworze „Sen o dolinie” Krzysztof Cugowski śpiewa słowa „Znowu w życiu mi nie wyszło (…)”, a przecież Wam od tego momentu praktycznie wszystko zaczęło się układać.
No tak, ale to jest tekst Adama Sikorskiego, wtedy dziennikarza polskiego radia. Pamiętajmy, że powstał w pierwszej połowie lat 70, a wtedy tego typu treści były śpiewane na co dzień. Młodzi ludzie tym żyli. W mojej ocenie, jest to tekst odlotowy. Oczywiście, niektórym może się kojarzyć z jaraniem trawy czy narkotykami. Natomiast to jest o wyobraźni oraz o poszukiwaniu.
Takie były to czasy
Przede wszystkim to były czasy, kiedy w cenie był talent, jakość i wyobraźnia. Coś, co dzisiaj ma cenę niewielką, prawie żadną.
Czy pamięta pan pierwszy koncert z Budką? Który to był rok? Gdzie?
Który to był rok? Pewnie 74 albo 75. Graliśmy wtedy jakiś plenerowy koncert, w samym środku Rzeszowa. To była impreza, podczas której zagrało wiele kapel. Również wspomniani przeze mnie Niebiesko-Czarni. Lata 70. były czasem zespołów. Niewielu wtedy było solistów, a kapel zatrzęsienie. Odwrotnie niż dzisiaj.
Miał pan wtedy przeczucie, że biorąc udział w nagraniach dwóch pierwszych płyt, tworzycie historię? Że jesteście skazani na sukces?
Skazani na sukces? To trochę głupi slogan. Ale zostawmy to. Nie posługujmy się takimi bzdurami. Ja miałem wiarę w to, co robimy od pierwszej nuty. Ta wiara mnie nie opuściła do dzisiaj. Można różne rzeczy powiedzieć o tej kapeli, ale wszystkie płyty, które nagraliśmy czy się to komuś podoba, czy nie, to są po prostu bardzo dobre kompozycje.
Ile koncertów graliście, w latach największej popularności?
Były lata kiedy graliśmy rocznie 400 koncertów.
Nie do wiary. Jak to wtedy wyglądało życie w trasie?
Jak się jeździ po kraju z taką częstotliwością, to się go świetnie poznaje: Podlasie, Podhale, Pomorze Zachodnie ze Szczecinem, Mazowsze, Wielkopolskę itp. Dzięki tym wyjazdom wiele zrozumiałem, dużo się nauczyłem. Spaliśmy po hotelach. Wkurzaliśmy się, bo po trzech koncertach w ciągu dnia jest pierwsza w nocy i nie ma co zjeść, bo jest wszystko zamknięte, a więc zostaje nam dworzec i jakaś nieświeża sałatka jarzynowa albo coś co przypomina śledzia czy coś takiego. Ewentualnie wódeczka…
Nie przeszkadzało wam coś takiego?
Nic nam nie przeszkadzało, kompletnie. To była najlepsza lekcja geografii i życia w tym kraju jaką można było sobie wyobrazić. Dlatego też dzisiaj, jako dorosłemu gościowi, żeby nie powiedzieć starszemu panu, tak trudno zrozumieć niektóre ludzkie reakcje, bo świetnie pamiętam to o czym przed sekundą mówiłem
Przez ten czas przewinęło się mnóstwo znakomitych muzyków: Jan Borysewicz, Mandziara, Piotrek Płecha, Staszek Zybowski i inni.
Jasiu Borysewicz dołączył do zespołu, zastępując Ziółkowskiego. Po czterech latach fajnej współpracy zdecydował się odejść. Miał pomysł na swój zespół, w czym towarzyszył mu wybitny polski tekściarz i poeta, Andrzej Mogielnicki. Mieliśmy mu zabronić? Poszedł swoją drogą i – jak pokazała historia – zrobił dobrze. Piotrek Płecha, jego historia wygląda inaczej. Jako młody i bardzo utalentowany człowiek zaczął z nami współpracę. Potem w jego życiu nastąpiły arcyważne przemiany dotyczące jego osoby życia osobistego, a zwłaszcza wiary. Nie mogliśmy przecież młodemu koledze zabronić decydowania o sobie i utrudniać mu grać taką muzykę jaką chce.
Było też wielu wokalistów
Tak. Było. Byli i odchodzili. Każdy miał swoje własne powody oparte na pewnej indywidualnej koncepcji czy pragnieniu. Wie pan, po drugiej płycie zostało nas trzech. Krzysiek już był poza zespołem i nie tylko fizycznie. Po pewnym czasie zaczęliśmy fantastyczną współpracę z Romkiem Czystawem. To zupełnie osobna, piękna, inna historia. Gość, którego poznaliśmy na trasie koncertowej jako wokalistę kapeli Dzikie Dziecko. Niezwykły człowiek, niezwykły artysta…
Ja chciałbym wrócić się do pewnego wątku jeszcze z młodości Bo podobno pan się zapowiadał na niezłego tenisistę. To prawda?
To prawda. Grałem w tenisa, jako dzieciak. Myślałem, że to będzie moje życie. Stało się jednak inaczej.
Nie żałuje pan, że nie został tenisistą?
Nie, a dlaczego? Los obdarował mnie wspaniałościami: rodziną, przyjaźnią, sukcesem, radością, bólem…nie mam na co narzekać.
Może byłby Pan tak samo sławny jak Fibak?
Tak się życie ułożyło. Miałem trochę problemów zdrowotnych. Scena i perkusja to kwestia przypadku. Kochałem tenis i do dzisiaj go uwielbiam. Zresztą jeden ze znajomych z tamtego okresu stał się potem wielką gwiazdą. Mam na myśli właśnie Wojtka Fibaka.
Chciałbym spytać z perspektywy tej 50-letniej historii Budki Suflera. Jest coś czego Pan żałuje?
Nie, nie, nie. Niczego nie żałuję. Oczywiście są zjawiska i ludzie, którzy mnie rozczarowali. Są wątki przykre i smutne. Wiele razy chciało mi się płakać, ale co cię nie zabije to cię wzmocni.
Najdziwniejsze miejsce w jakim zagrała Budka ? Takie najdziwniejsze z najdziwniejszych.
Graliśmy kiedyś w szpitalu dla psychicznie chorych w Holandii. Tak naprawdę to było wzruszające przeżycie.
Czy pozostały w waszych archiwach nieznane utwory?
Mamy całe mnóstwo piosenek, których nikt nie zna, a które zostawił po sobie Romek. Chcielibyśmy je zdążyć nagrać.
Chyba nikt w Polsce lat 80. nie był bardziej ekstrawagancki na scenie od Was. Skąd pomysł na te pstrokate kombinezony?
Aaa…te. Wie pan w tamtych latach taka to była moda. Ona może była bardziej estradowa niż taka, że tak się wyrażę uliczno-lokalowa, ale muszę przyznać, że pomysłodawcą tego był Romek.
Potem mieliście taki ostrzejszy wizerunek. Pamiętam zdjęcie, na którym wszyscy jesteście w skórach.
Wtedy w Polsce to można było sobie wszystko wymyślać i co z tego, skoro nie było niczego w sklepach. Ze skórami to było tak, że zdobyliśmy je dzięki czysto towarzyskim znajomościom. To były resztki z jakiegoś zamówienia, chyba do Danii. Pamiętam flagę duńską na tych kurtkach. Pomogła nam w tym Lidka Stanisławska, która kumplowała się z dziewczyną, która była szefową Mody Polskiej. I ona nam powiedziała „ Słuchajcie chłopaki a może wy byście chcieli 7 czy 8 takich skórzanych kurtek?”. Nam się strasznie spodobały. Wzięliśmy…
Czy mieliście, jak na rasową kapelę rockową przystało, gruppies?
Pewnie. Budka Suflera była kosmicznie popularna. My mieliśmy po 18 i 20 lat a tu armia dziewcząt, które uwielbiały to co robimy. Byliśmy dla nich idolami. Kimś ważnym.
Przedostatnie pytanie Chciałbym spytać też o te legendarne balangi.
Powiem tak, jako młodzi ludzie pracowaliśmy naprawdę bardzo ciężko. Zdajmy sobie sprawę, żeby zagrać 400 koncertów po 3 dziennie trzeba było się naprawdę namęczyć. Do tego dochodziło składanie sprzętu, bo nie było wtedy ekipy technicznej. Przyznaję, mieliśmy słabość do alkoholu. Musiałem się później z tym zmierzyć. Zresztą nie tylko ja: Romek Lipko, Mietek Jurecki i inni. Jeśli chodzi o te balangi. Było takie powiedzenie w branży, że jeśli chodzi o picie, to jest tak: najpierw Budka Suflera, zaraz potem Skaldowie, a potem długo, długo nic... no chyba, że No To Co, ale w starym składzie. Reszta to słabe głowy…
I ostatnie pytanie miał pan kiedyś dość? Chciał pan kiedyś odejść z Budki? Miał pan taki moment?
Nie, nigdy. Mnie imponowało to, co mówi i robi Romek czy Andrzej Ziółkowski. Wtedy w tych pierwszych latach też i Krzysiek. Po raz pierwszy mając 18 lat byłem na zachodzie Europy, co nie było wtedy takie hop siup. No i znalazłem się na zachodzie, gdzie dosłownie przez 5 minut miałem rozmyślanie na temat życia, przyszłości i tak dalej. Szybko odzyskałem spokój. Przyglądałem się pięknym kolorowym zachodnim ulicom. Po czym z uśmiechem na ustach wróciłem o czasie z kolegami do domu i nigdy więcej nie rozmyślałem na temat wyjazdu z Polski. Podobnie rzecz się ma z Budką Suflera. To jest moja Ojczyzna, ja nie chcę grać w żadnym innym zespole. Dopóki będę grał, to miejsce będzie się nazywało Budka Suflera. A jest jeszcze jeden powód, który na koniec chciałbym przytoczyć.
Poproszę
Parę miesięcy przed śmiercią, Romek Lipko powiedział do mnie i do Mietka Jureckiego, że coś tam słabo u niego z badaniami itp. I powiedział do nas następującą kwestię „ Jakby się stało najgorsze, to mam do was prośbę. Grajcie te moje piosenki dopóki będziecie mogli, bo tylko to po mnie zostanie i nic więcej”. Ja mu przyrzekłem, że tak będzie więc nie ma o czym gadać. Ja już nie mogę być nikim innym. I dopóki uznam, że to co robię ma sens i jakąś jakość, to będzie się to nazywało Budka Suflera pod sztandarem Romka, bo Mu dałem słowo…. Dziękuję.