Co najmniej 200 złotych podwyżki domagają się związkowcy z MPK Lublin. Ale firmy na to nie stać. – Wolimy 20 razy rozmawiać niż raz zastrajkować – mówi przywódca protestu. – Ale jeśli się nie dogadamy z prezesem, w poniedziałek nasze wozy staną na dwie godziny.
W lubelskim MPK pracuje 1300 osób. Podwyżki kosztowałyby przynajmniej 5 mln zł rocznie, nie licząc „trzynastek”. – Nie stać nas na spełnienie żądań płacowych związkowców – mówi Stanisław Wojnarowicz, rzecznik MPK Lublin. – Ale siadamy do rozmów.
Związki czekają do poniedziałku. – Jeśli się nie dogadamy, będzie strajk ostrzegawczy. Od godz. 4.30 do 6.30 – zapowiada Andrzej Flis, kierowca autobusu. Swoje zarobki uważa za żałosne. – Po 35 latach pracy mam stawkę 8 zł za godzinę. Początkujący dostają 5,60 zł, czyli wychodzi im niecałe 800 zł na rękę miesięcznie. Nie dziwię się, że uciekają do Anglii, tak jak mój syn. Ludzie wyjeżdżają nawet do dużych polskich miast, bo płacą lepiej.
Kierowcy walczą też o warunki pracy. Chcą dostępu do toalet na przystankach końcowych. – Owszem, mogę stanąć za autobusem i nasikać na koło. Ale my mamy XXI wiek! A poza tym, pracują u nas także kobiety – oburza się Flis. Jego koledzy narzekają też na stan niektórych pętli nawrotowych. – Są tak zbudowane, że musimy łamać prawo i grożą nam za to mandaty – skarżą się kierowcy.
Kierowcy walczą o pensje, a tabor się sypie. Więcej niż co trzeci autobus MPK Lublin ma na liczniku ponad milion przejechanych kilometrów. Rekordzista będzie obchodzić w tym roku 25. urodziny. Nic dziwnego, że są problemy z naprawami. – Jak wpisuje się w książkę wozu, że trzeba wymienić spalone żarówki, to od mechanika wraca wpis, że brak części zamiennych – mówi Flis. – Przecież nam nawet stary bieżnik w oponach nacinają, żeby to jakoś jeszcze wyglądało.