Pracownicy MPK nie mają prawa do darmowych przejazdów autobusami i trolejbusami. Jeśli nie siedzą za kierownicą, są... gapowiczami. To skutek uboczny reformy komunikacji miejskiej.
Tymczasem od stycznia komunikacją rządzi już Zarząd Transportu Miejskiego. A MPK, które wcześniej jeździło na własny rachunek jest tylko wykonawcą kursów zlecanych przez ZTM.
Przewoźnik dostaje pieniądze za przejechane kilometry i ma troszczyć się o to, by usługę wykonywać solidnie. Reszta to zmartwienie ZTM, bo to on płaci, wymaga i ustala reguły.
Tyle, że w regułach tych nie ma ani słowa o bezpłatnych przejazdach dla pracowników MPK i członków ich rodzin.
- A jeżeli nie mają żadnej ulgi, to znaczy, że nie płacąc za przejazd de facto jeżdżą na gapę - potwierdza Lech Pudło, dyrektor Zarządu Transportu Miejskiego.
Po reformie sprawa wygląda tak, że jeśli władze MPK chcą, by załoga spółki nadal jeździła za darmo, to muszą zwyczajnie takie przejazdy wykupić w ZTM. Ale MPK tego nie robi. W czwartek radni mają głosować nad projektem nowego cennika, który upoważniałby pracowników MPK do bezpłatnych przejazdów.
Ta sama uchwała mówi też, że prawo takie nie będzie przysługiwać rodzinom pracowników. - Każdy zawód ma jakieś przywileje. Nam się je próbuje odebrać - grzmi Andrzej Sokołowski, szef największego spośród działających w spółce związków zawodowych.
- Nie wiem, jak można zabrać coś, czego i tak już nie ma. Przeciwnie, chcemy usankcjonować darmowe przejazdy dla załogi MPK - odpowiada Pudło.
Tymczasem pracownicy MPK i tak mogą bezkarnie jeździć na gapę. Teoretycznie kontrolą biletów powinien zajmować się ZTM, ale instytucja nie dorobiła się jeszcze własnych "kanarów”, więc sprawdzanie biletów powierza kontrolerom z MPK.
- Nie słyszałem, by za brak biletów spisywali także pracowników MPK - przyznaje Pudło.