Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
W programie tegorocznego Festiwalu Filmu i Sztuki \"Dwa Brzegi” pojawiła się zaskakująca pozycja: jubileusz znakomitego plastyka i performera, twórcy logo i plakatów zapowiadających festiwal. Sądziłem, że nie przepadasz za świętowaniem.
- Nie przepadam, ale od czasu do czasu warto zrobić retrospektywę, żeby sobie posprzątać w domu, a przy okazji też trochę w głowie - odświeżyć pamięć. Ze świętowaniem w stylu wino, herbatniki i balet to nie będzie miało nic wspólnego.
To odświeżmy pamięć. Jak zaczęła się twoja przygoda ze sztuką?
- Od szlaczków w zeszytach w podstawówce. Zawsze w szkole bardziej zajmowało mnie zapełnianie kartek jakimiś obrazkami niż literami. Kiedy trafiłem do technikum pszczelarskiego w Pszczelej Woli, ozdobiłem jego budynek metalowym owadem. Chodziłem do tej szkoły do końca, choć już na początku uświadomiłem sobie, że pszczelarzem nie będę.
W swojej sztuce wciąż stosujesz motywy przyrodnicze, często nawiązujesz do natury.
- Sztuka nie bierze się znikąd. Skądś inspiracje trzeba czerpać. A natura to niesamowite bogactwo form. Weź taką rafę koralową z jej wspaniałymi barwami i kształtami. Aż strach konkurować. Ale nawiązywać i przetwarzać warto.
Twoim najbardziej znanym i najśmielszym sposobem na artystyczne przetwarzanie natury był land art w Janowcu nad brzegiem Wisły.
- To bardzo ciekawa technika i dlatego do niej wrócę. Jeszcze w sierpniu zrobię land art w Dołhobyczowie, wiosce przy granicy polsko-ukraińskiej. Tak jak w ubiegłym roku odbędzie się tam koncert, którego ideą jest otwarcie artystyczne i społeczne w obie strony. Ja dołożę do grania swój rysunek w ziemi. Narysuję traktorem ryby, bo one dobrze symbolizują swobodny przepływ ludzi i idei. Dwustumetrowe ryby, jedna zwrócona na wschód, druga na zachód, będą dokładnie na granicy - po połowie na stronie polskiej i ukraińskiej.
Sporo twoich działań jest nietrwałych. Land art, nawet jak go ludzie nie zadepczą, z czasem zostanie zniwelowany siłami natury. Scenografie koncertów to także rzeczy ulotne. Nie przeszkadza ci ta chwilowość?
- Niedawno byłem w hipermarkecie i tam zauważyłem torby z napisałem "biodegradowalne”. Natychmiast uświadomiłem sobie, że nie tylko duża część mojej sztuki, ale ja sam także jestem biodegradowalny. Tak już jest, że ludzie i wiele rzeczy są tylko chwilą. Co nie znaczy, że nie należy żyć i tworzyć. Trzeba tylko umieć cieszyć się wszystkim, co dobre, mimo tej ulotności.
Ale nie da się ukryć, że z wystawianiem retrospektywnym takich prac jak sztuka ziemi czy scenografia jest pewien kłopot.
- Kiedyś wykonałem taką akcję, pokazującą w pewnym sensie, jaka jest relacja między sztuką a naturą, jak te dziedziny się przenikają i jak się pochłaniają. Za pomocą ananasa malowałem na ścianie ananasa. Im mniej było tego realnego owocu, tym większy i wyraźniejszy był jego wizerunek.
Twojej pierwszej pracy, która dała ci rozpoznawalność w Lublinie, też już realnie nie ma. Wraz ze zniknięciem płotu wokół Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ostatecznie przepadła "Guernica po polsku”, czyli grafficiarski pastisz słynnego obrazu Picassa z 1937 roku.
- I tak trwała dłużej niż się spodziewałem. Jak kończyłem obraz, kierownik administracyjny podszedł do mnie i powiedział: Maluj sobie, chłopie, maluj, a my i tak w poniedziałek przyjdziemy i to zamalujemy. Ale chyba im się spodobało moje dzieło i zamalowali je dopiero po paru tygodniach, kiedy kanclerz Kohl przyjechał na KUL po honoris causa. Wtedy uznali, że obraz nawiązujący do antyniemieckiej "Guerniki” Picassa, jest rzeczą niestosowną. Obrazu już nie ma, ale był na tyle energetyczny, że zapisał się w pamięci lublinian. Jest pamiętany, a to już dużo.
Cała Polska usłyszała o tobie po tym, jak zrobiłeś słynną etniczno-ogniową scenografię do koncertu Voo Voo w kazimierskich kamieniołomach.
- Sam koncert w tym miejscu, choćby bardzo dobry, na pewno nie byłby takim wydarzeniem, gdyby nie te płonące totemy.
No i swego czasu lubelski klub Graffiti nie byłby tak kultowym miejscem, gdyby nie twój wystrój wnętrza. Ostatnio, niestety, zmieniony.
- Wtedy byli inni ludzie, była inna energia i generalnie inna rzeczywistość. W Lublinie na początku lat 90. chyba w ludziach było więcej odwagi, aby się wyróżniać, robić coś niepowtarzalnego. Teraz zamówień na tak niebanalne rzeczy jest o wiele mniej.
Ale jesteś wciąż obecny ze swoją sztuką w przestrzeni publicznej. Wszędzie wiszą twoje plakaty zapowiadające Festiwal Filmu i Sztuki \"Dwa Brzegi”.
- Wiesz, ja mam taką przypadłość, że ciężko mi się pracuje do szuflady czy do galerii. To, co tworzę, musi być kontaktowe, musi funkcjonować między ludźmi. Dlatego robię plakaty, happeningi, scenografie, okładki płytowe. Poza tym aktywność artystyczna to moje źródło utrzymania, więc chętnie przyjmuję zamówienia.
Co ze swojego bogatego dorobku pokażesz na jubileuszowej wystawie?
- Będzie około stu prac. Będą plakaty, jakie zrobiłem do obu edycji kazimiersko-janowieckiego festiwalu. W tym projekt z żabami, który nie doczekał się realizacji, bo nie spodobał się Grażynie Torbickiej, szefowej imprezy. Będą przyczynki do okładek płytowych i do scenografii. Pokażę dokumentację land artów. Generalnie sztukę do oglądania, a nie do kupowania.
Gdzie będzie ta wystawa?
- W Galerii Letniej. Nade mną będzie Janusz Gajos ze swoją ekspozycją. A ja będę w piwnicy, czyli w undergroundzie. Mam nadzieję, że kiedyś ta sytuacja się zmieni.