Rozmowa z prof. Mirosławem Filipowiczem, dyrektorem likwidowanego Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie.
To fatalny sygnał dla wschodnich sąsiadów Polski, podważa wiarygodność polskiej polityki zagranicznej i w tej dziedzinie niebezpiecznie osłabia pozycję Polski w Unii Europejskiej – napisali polscy naukowcy, protestujący przeciwko likwidacji Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej.
• W piątek prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o Instytucie Europy Środkowej, co w praktyce oznacza likwidację kierowanej przez pana jednostki. Do kiedy będzie ona funkcjonowała w obecnej postaci?
– Jeśli znana mi treść ustawy jest aktualna, nasz instytut zostanie zlikwidowany w ciągu 14 dni od jej opublikowania w Dzienniku Ustaw. W jego miejsce powstanie Instytut Europy Środkowej, zajmujący się tematyką Trójmorza, będący jednostką tylko częściowo z nazwy przypominającą obecny instytut.
• Co to oznacza?
– W świetle ustawowego zapisu znaczy to, że wszyscy nasi pracownicy automatycznie staną się pracownikami nowej instytucji. Ale jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie otrzymają propozycji przedłużenia umów, po kolejnym miesiącu stosunek pracy wygaśnie. Mam podstawy, żeby obawiać się właśnie takiego scenariusza. Będąca pomysłodawcą ustawy Kancelaria Prezesa Rady Ministrów w żaden sposób nie konsultowała się z nami w trakcie prac nad projektem. Otrzymywałem nieoficjalne informacje z Ministerstwa Spraw Zagranicznych o tym, że coś takiego powstaje. Z Kancelarii Premiera nie dostałem żadnego sygnału, poza jednym. Jakiś czas temu zadzwonił do mnie pracownik Centrum Analiz Strategicznych i poprosił o przesłanie listy pracowników z zaznaczeniem, na jakich umowach są zatrudnieni. Trudno się nie domyślić, co to może oznaczać, jeśli ktoś pyta o typy umów, a nie o kwalifikacje intelektualne i zawodowe.
• Ilu pracowników zatrudnia instytut?
– Pracuje u nas 19 osób, w tym 11 zajmujących się analizami i pracą naukową. Tyle że część pracowników naukowych jest klasyfikowanych jako administracyjni, bo obowiązki administracyjne zostały im zlecone z powodu ograniczeń budżetowych. Faktyczna liczba pracowników naukowych i eksperckich w istocie jest więc większa.
• Jak wygląda sytuacja finansowa?
– W tym roku, od stycznia do czerwca, otrzymywaliśmy 28 100 zł miesięcznie na całą działalność. To nie wystarczało nawet na pensje minimalne. W drugim półroczu dowiedzieliśmy się, że ta dotacja była zawyżona i obecnie dostajemy 16 250 zł co miesiąc. Przedstawiciel KPRM podczas posiedzenia sejmowych komisji w tej sprawie mówił, że nowy instytut będzie miał budżet rzędu naszego. Spotkało się to z moją oczywistą ripostą, bo nawet nie znając podstaw matematyki trudno stwierdzić, że kwota, jaką otrzymujemy przekłada się na planowaną dla IEŚ tylko na pierwszy rok działalności kwotę 4 mln zł. Jeszcze niedawno była szansa na poprawę sytuacji. Rozmawialiśmy o budżecie rzędu 2 mln zł rocznie po przekształceniu naszego instytutu w działający w ramach MSZ Państwowy Instytut Badawczy. To zaspokajałoby nasze potrzeby. Rozmowy zostały wstrzymane w związku z pomysłem utworzenia Instytutu Europy Środkowej.
• Kiedy ten pomysł się pojawił?
– Tego nie wiem, ale pierwszy sygnał mieliśmy w styczniu, tuż po rekonstrukcji rządu, kiedy ministrem spraw zagranicznych został Jacek Czaputowicz. Przyjechali do nas ludzie z KPRM, którzy roztoczyli optymistyczną wizję rozwoju tej placówki, która zajmowałaby się również logistyką transportu i zatrudniała ludzi mówiących po chińsku. Wszystko to, przy obecnej skali dotacji, brzmiało dla nas jak opowieść o Królewnie Śnieżce.
• Czy ta nowa jednostka dalej będzie instytutem naukowym?
– Trudno powiedzieć. Posłowie PiS przegłosowując ustawę przeforsowali wariant, żeby jego dyrektor nie tylko nie musiał mieć jakiegokolwiek stopnia naukowego, nie musi też znać żadnego języka obcego. Taki wymóg w przypadku kierowników tego typu instytucji zawsze obowiązywał. Nie będzie też konkursu na to stanowisko. Ale czym się ten instytut będzie zajmował, to nie jest pytanie do mnie.
• Czy poprzednie rządy w swoich pracach korzystały z prowadzonych przez państwa analiz?
– Nawet obecny rząd posiłkował się dość często opracowywanymi przez nas opiniami czy pracami. Trudno więc powiedzieć, że byliśmy nic nieznaczącą jednostką. Mogę dodać, że w pierwotnym uzasadnieniu ustawy była lakoniczna uwaga, że dotychczasowe prace instytutu nie przyniosły żadnych sukcesów. Oprotestowało to MSZ i w efekcie dołączono „laurkę” na nasz temat. Nie przełożyło się to jednak na żadne decyzje. Z kolei minister Czaputowicz w swoim expose po objęciu stanowiska w zakresie stosunków polsko-rosyjskich wymienił tylko jedno osiągnięcie. Było to przygotowane przez nas we współpracy z kolegami z Rosyjskiej Akademii Nauk wydawnictwo pomocy naukowych dla nauczycieli historii.
• Czy będzie pan zabiegał o to, by zostać dyrektorem Instytutu Europy Środkowej?
– O obsadzie tego stanowiska będzie decydował premier. Nie ma procedury konkursowej, w ramach której chętny mógłby się zgłosić. A u mnie nawet nie ma tej chęci.