Wiara w realność czarów i istnienie ludzi mających bezpośredni kontakt ze światem demonów obecna jest od zarania dziejów ludzkości. Żadna z wcześniejszych cywilizacji nie organizowała jednak masowo procesów opartych na systematycznej "nauce” o czarownicach. Inscenizacja procesu o czary w Lublinie przyciągnęła, podobnie jak w średniowieczu, tłumy z ledwością mieszczące się w sali.
Z punktu widzenia człowieka trzeciego tysiąclecia jest to widowisko żenujące, obnażające całą mizerię ludzkiej kondycji. Aż wstyd pamiętać, że strach i niewiedza wyzwalały w naszych przodkach nieprzebrane pokłady podłości i okrucieństwa. Co gorsza, sankcjonowane obowiązującym wówczas prawem. Być może jednak pod względem moralności wcale się tak wiele nie różnimy od ludzi średniowiecza i warto o tym wciąż przypominać...
Wiara w realność czarów i istnienie ludzi mających bezpośredni kontakt ze światem demonów obecna jest od zarania dziejów ludzkości, znajdując odbicie w mitach, baśniach, legendach. Żadna z wcześniejszych cywilizacji nie organizowała jednak masowo procesów opartych na systematycznej "nauce” o czarownicach. To była pierwsza akcja ludobójstwa podbudowana ideologicznie i naukowo, teologicznie i prawnie słynną księgą "Młot na czarownice”.
W XV wieku Kościół katolicki, mocą swojego autorytetu, oficjalnie potwierdził istnienie czarownic. Był to rezultat trwającego kilka stuleci procesu, pierwotnie bowiem wiarę w czary traktowano w chrześcijaństwie na równi z pogańskimi gusłami. W roku 785, podczas synodu w Paderborn postanowiono, że kara śmierci grozi każdemu, kto zwiedziony ciemnym zabobonem utrzymywać będzie, że czarownice istnieją naprawdę. Do XI wieku stos nie był oficjalnie przewidziany w przypadku oskarżenia o czary. Dopiero podczas wielkich heretyckich ruchów w XI-XIII wieku Kościół zmienił stanowisko. Tomasz z Akwinu potwierdził istnienie czarownic i demonów oraz możliwość kontaktów płciowych z nimi.
Największe nasilenie polowań na czarownice miało miejsce w okresie wojny trzydziestoletniej, czyli na początku XVII w. Szacunki dotyczące ofiar są bardzo różne. Najbardziej optymistyczne mówią o kilku tysiącach, najbardziej czarne - o... trzech milionach.
Czarownicom stawiano zarzut, że hostia zmieszana z krwią nie ochrzczonego dziecka służyła im do sporządzania maści umożliwiającej latanie. Maść takowa mogła być sporządzana również z tłuszczu nowo narodzonego dziecka. Zarzucano im również: tajne spotkania nocą w odosobnionych miejscach, rozpustę, degenerację, dążenie do zniszczenia lub przejęcia władzy nad światem i pakty z mocami nieczystymi. Przyznanie się do winy wymuszano torturami. A jak wielka jest pomysłowość ludzka w tworzeniu systematycznych metod zadawania bliźnim bólu, można się przekonać na wędrującej po Polsce i cieszącej się niesłabnącym zainteresowaniem wystawie "Średniowieczne narzędzia tortur”. Z innych wspomnieć warto o metodzie pławienia. Polegała ona na tym, że oskarżoną o czary kobietę, w celu sprawdzenia, czy jest rzeczywiście czarownicą, czy też nią nie jest, wrzucano w ubraniu do stawu, jeziora czy rzeki. Jeżeli utonęła (o co nie było trudno, wszak średniowieczne kobiety nosiły wiele szat, które - namoczone - ciągnęły je na dno) - znaczyło, że była czarownicą. Jeżeli nie utonęła - znaczyło, że użyła do tego swej tajemnej mocy i trzeba było pozbawić ją życia. Kończyła wtedy swój żywot na stosie lub katowskim pieńku.
Tajna wiedza o magii i sposoby jej tępienia stanowią doskonały przykład racjonalnej metodologii w służbie społecznego obłędu. Nie jest to z pewnością zamknięty rozdział naszych dziejów, a zainteresowanie, jakim cieszą się parapsychologia, medycyna alternatywna itp. świadczą o tym, że analiza mechanizmów leżących u podstaw prześladowań czarownic i sposobów ich ideologicznego wykorzystania, może okazać się niesłychanie przydatna zarówno przy próbach zrozumienia funkcjonowania różnych aparatów represji, jak i lęków, i fobii kultury, w której żyjemy.
Lubelski proces o czary poprzedziła dyskusja o prawie i etyce. Zgromadziła niezbyt wielką, ale niezwykle zainteresowaną tematem publiczność. Doborowe grono teoretyków i praktyków prawa debatowało o swoich dylematach. Rozważali na przykład, czy moralnie jest darować winy bandycie, który jako świadek koronny denuncjuje swoich kompanów. Profesorowie mówili, że jest to prawo rodem ze średniowiecza, a przecież obecna, wysoce wyrafinowana nauka może zweryfikować każdy potencjalny dowód winy. Nie potrzeba więc świadka, którego wiarygodność pozostawia wiele wątpliwości, o moralności już nie wspominając. Prokurator przyznawał, że rzeczywiście jest to metoda moralnie podejrzana, ale za to dość skuteczna i nieporównywalnie tańsza.