Lubelski "Tulipan" zatrzymany. Bartłomiej M. wpadł w pułapkę zastawioną przez kobiety, które próbował oszukać. 28-letni amant ma dziś zasiąść na ławie oskarżonych
- Ale nadal przez telefon nękał mnie pogróżkami i szantażował - mówi pani Agnieszka, jedna z ofiar lubelskiego "Tulipana”. - Groził, że stracę dzieci i pracę. Uwodził również kolejne kobiety. Rozwinął skrzydła.
Pani Agnieszka starała się namierzyć amanta. Dotarła do kilku ofiar Bartłomieja M., ale on sam pozostawał nieuchwytny. Aż do sobotniego popołudnia.
- Policjanci zatrzymali wówczas w Nałęczowie 28-letniego mężczyznę bez stałego miejsca zamieszkania - przyznaje Kamil Gołębiowski z zespołu prasowego lubelskiej policji. - Był on poszukiwany do odbycia kary pozbawienia wolności.
Bartłomiej M. został tymczasowo aresztowany do końca kwietnia. Dzisiaj ma stanąć przed sądem w sprawie dotyczącej oszukania czterech kobiet. - W moim przypadku wyłudzał niewielkie kwoty, po kilkaset złotych, kradł też z domu sprzęt elektroniczny - wylicza pani Agnieszka.
Amant wpadł dzięki czujności kobiety, która miała być jego kolejną ofiarą. 28-latek zatrzymał się w nałęczowskim pensjonacie prowadzonym przez panią Małgorzatę.
- Podawał się za nauczyciela. Mówił, że jest bogaty z domu i chciałby zainwestować w Nałęczowie - opowiada właścicielka ośrodka. - Nie wiedziałam o jego przeszłości. Nasze relacje były wyłącznie biznesowe.
Bartłomiej M. nie wzbudził zaufania u pani Małgorzaty. Kobieta szybko nabrała podejrzeń, że nie mówi jej prawdy. - Zaczął kręcić - wspomina kobieta. - Kiedy miało dojść do podpisania dokumentów w sprawie inwestycji, nagle mdlał i trafiał do szpitala, dostawał krwotoków… Kiedy w pensjonacie ktoś ukradł kartę do dekodera, byłam niemal pewna, że to on.
- Nawiązałam kontakt z właścicielką pensjonatu. Razem zastawiłyśmy pułapkę. Dzięki temu wreszcie stanie przed sądem - mówi nasza Czytelniczka.
28-latek to mistrz w opowiadaniu wzruszających historii. - Kiedy miał oddać mi pieniądze, spadła na niego lawina nieszczęść - wspominała po pierwszym zatrzymaniu mężczyzny jedna z poszkodowanych. - Rozbił nowy samochód, oszukał go wspólnik, dowiedział się, że jest adoptowany.
Później amant chciał się zabić, wygrał walkę z sepsą, wyjechał na poszukiwania zaginionej siostry, opłakiwał zmarłą babcię i zapadł na raka płuc. Ostatnie miesiące życia planował spędzić z partnerką w nowym domu w górach. Nie zdążył, bo "umierał” w szpitalu. - Było mi go żal - mówi pani Edyta ze Świdnika. - Skarżył się, że jego córka zmarła, a żona go zostawiła. Mówił też, że w dzieciństwie był gwałcony przez matkę. Szukałam mu psychologa.
Znajomość z Tulipanem kosztowała panią Edytę 6 tys. zł.
- Ukradł mi kartę kredytową, której nawet nie aktywowałam. Leżała w domu razem z PIN-em - wspomina nasza rozmówczyni. - O tym, że pobrał z tej karty 5 tys. zł, dowiedziałam się po 4 miesiącach, kiedy bank zaczął przysyłać wezwania do zapłaty. Oprócz karty ukradł drobne rzeczy. Żelazko, telefon czy komplet kieliszków, który został mi po mamie.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że "Tulipan” ma żonę i dwoje dzieci. Jest bezrobotny.