Uwodził, okłamywał, a potem okradał. Tak miał działać lubelski "Tulipan". Bartłomiej M. wpadł w pułapkę zastawioną przez swoje ofiary. Dzisiaj zasiadł na ławie oskarżonych.
28-latek odpowie za oszukiwanie czterech kobiet. Każda z nich na związku z Bartłomiejem M. straciła co najmniej kilka tysięcy złotych i sporo nerwów. Mężczyzna wyszukiwał ofiary na portalach randkowych. Wybierał starsze od siebie kobiety, zwykle po przejściach. Potem wcielał w życie scenariusz z serialowego "Tulipana”. Rozkochiwał w sobie samotne panie, po czym je wykorzystywał.
Proces amanta rozpoczął się w lutym ubiegłego roku. Na pierwszej rozprawie mężczyzna przyznał się do niektórych zarzutów, po czym zapadł się pod ziemię. Wystawiono za nim list gończy. Bartłomiej M. został zatrzymany w sobotę, w jednym z pensjonatów w Nałęczowie. Mężczyzna trafił do lubelskiego aresztu. Posiedzi tam przynajmniej do końca kwietnia.
"Chyba byłam pierwsza"
Dzisiaj wrócił na ławę oskarżonych w Sądzie Rejonowym Lublin-Zachód. Nie miał nic przeciwko obecności dziennikarzy.
Prokuratura wniosła jednak o całkowite utajnienie procesu, ze względu na dobro pokrzywdzonych kobiet. Sędzia Katarzyna Gałus zdecydowała, że ofiary "Tulipana” będą zeznawały za zamkniętymi drzwiami.
Chociaż obecnym procesie Bartłomiej M. odpowiada za oszukanie czterech kobiet, to z ich szacunków wynika, że poszkodowanych mogło być kilkanaście osób. Mężczyzna miał również spotykać się z kolejnymi kilkunastoma paniami, których nie zdążył oszukać.
- Nie wszystkie zgłosiły się na policję - mówi pani Edyta, jedna z poszkodowanych przez Tulipana. - Na początku działał w Lublinie i okolicach. Później spotykał się z kobietami w Bełżycach, czy Turce. Ja byłam chyba jego pierwszą ofiarą. Okłamał mnie i okradł. Potem zgodził się podpisać oświadczenie, w którym do wszystkiego się przyznał.
Z relacji poszkodowanych kobiet wynika, że "Tulipan” nie tracił czasu.
- Będąc ze mną spotykał się też z innymi kobietami - wyjaśnia pani Agnieszka. - Nie wracał do domu na noc. Tłumaczył, że jest detektywem i musi pracować.
Budowlaniec, hydraulik, nauczyciel
Bartłomiej M. podawał się również za budowlańca, hydraulika, pracownika naukowego, czy nauczyciela plastyki. Tak przedstawił się właścicielce pensjonatu z Nałęczowa. Zaproponował kobiecie wspólną inwestycję.
- Kiedy miało dojść do podpisania dokumentów u notariusza to zawsze mdlał, trafiał do szpitala lub dostawał krwotoków…Podejrzewałam, że jest oszustem. Kiedy w pensjonacie ktoś ukradł kartę do dekodera, byłam już pewna - pani Małgorzata, właścicielka ośrodka.
Bartłomiej M. wpadł, bo meldując się w Nałęczowie, jako adres zamieszkania wskazał dom swojej poprzedniej ofiary. Właścicielka pensjonatu sprawdziła to miejsce i dowiedziała się prawdy o "Tulipanie”. Kobiety zwabiły mężczyznę do pensjonatu w Nałęczowie, gdzie przyjechali po niego policjanci.