Władze Lublina dopłacą mieszkańcom, którzy postanowią… łapać deszczówkę. Ma to pomóc zatrzymać wodę w mieście i zmniejszyć zużycie kranówki, która nie musi być przecież używana do podlewania ogródków. Im więcej wody wsiąknie w glebę, tym mniejsze będzie ryzyko, że kiedyś zabraknie jej w kranach.
Odkręcając kran warto być świadomym tego, że woda z miejskiego wodociągu była kiedyś najzwyklejszą deszczówką, która spadła na ziemię i przez 15 lat (a bywa, że i 60) przesiąkała przez glebę i skały do miejsca, z którego ją wydobywamy. W Lublinie kranówki na razie nie brakuje, ale jej podziemne zasoby są coraz słabiej zasilane. Dlaczego?
Po pierwsze przez to, że deszcz ma coraz mniej możliwości wsiąkania w glebę, bo w mieście ubywa terenów zielonych, a przybywa tych zabudowanych i utwardzonych, z których deszczówka spływa do kanalizacji i dalej do rzeki. Po drugie deszcz pada coraz rzadziej. Pojawiające się ulewy nie rozwiązują tego problemu, bo przynoszą nam wodę, która nie nadąża wsiąkać i powoduje tzw. miejskie powodzie.
Lubelski Ratusz przymierza się wręcz do tego, by zaoferować pieniądze osobom zatrzymującym deszczówkę na swoich posesjach. – Miasto przewiduje wprowadzenie w 2020 roku nowego programu dotacyjnego dla mieszkańców „Złap deszczówkę” – potwierdza Monika Głazik z biura prasowego w Urzędzie Miasta.
Lublin nie jest pierwszym miastem, którego władze wpadły na taki pomysł. Sześć lat temu za zbieranie deszczówki zaczął płacić Kraków. Od 2014 r. mieszkańcy tego miasta mogą się starać o zwrot połowy kosztów poniesionych na urządzenia do gromadzenia wody. Maksymalna wysokość dotacji została ustalona na 5 tys. zł. Już w pierwszym rozdaniu Kraków rozdzielił ponad 200 tys. zł.
Niedawno podobny program wprowadziły władze Wrocławia. Jego mieszkańcy mogli się starać o zwrot 80 proc. udokumentowanych wydatków na założenie ogrodu deszczowego, ustawienie zbiornika na deszczówkę spływającą z dachu lub wybudowanie studni chłonnej albo podziemnego zbiornika na wodę opadową. Od miasta można było tam dostać nawet 5 tys. zł.
– W ciągu trzech tygodni mieszkańcy zgłosili ponad 80 wniosków na kwotę 250 tys. zł – ogłosiły wrocławskie wodociągi. – Zdecydowana większość zainteresowanych wybrała pojemniki naziemne i podziemne do zatrzymywania deszczu, pozostałe to pięć ogrodów deszczowych oraz kilka studni chłonnych.
Jakie zasady będą obowiązywać w Lublinie? Tego w Ratuszu jeszcze nie wiedzą. – Szczegółowe zasady oraz kryteria przyznawania dotacji celowej określi Rada Miasta Lublin w formie uchwały – informuje Monika Głazik. I chociaż projekt uchwały powstanie w Urzędzie Miasta, to urząd o szczegółach nie mówi. Niewiadomą nie jest za to kwota zarezerwowana w miejskiej kasie na takie dotacje. W budżecie Lublina przeznaczono na to 50 tys. zł.
Gdzie deszcz nie wsiąka
Eksperci już dwa lata temu wskazali obszary szczególnie zagrożone powodziami miejskimi. To rejon ul. Głębokiej (zalewanej już przecież wielokrotnie), okolice ul. Kunickiego, a nawet teren w pobliżu ronda u zbiegu al. Solidarności z ul. Lubomelską i al. Kompozytorów Polskich.
O takich obszarach mówi uchwalony przez radnych plan przygotowania miasta na zmiany klimatu. Można się z niego dowiedzieć także tego, że w rejonie ul. Głębokiej powinien wręcz powstać tzw. ogród deszczowy, który miałby zatrzymywać wodę z opadów.
We wspomnianym dokumencie zapisano nawet, że zasadna byłaby stopniowa wymiana nawierzchni parkingów na wodoprzepuszczalną. W planie jest też mowa o tym, że nowe budynki wznoszone przez miejski samorząd powinny świecić przykładem, jeżeli chodzi o wykorzystanie deszczówki. Takie rozwiązania znalazły się w projekcie dworca autobusowego, który ma być zbudowany na zlecenie władz miasta pomiędzy ul. Gazową a Młyńską