O oskarżeniu pisaliśmy już w ubiegłym tygodniu. Wczoraj dotarliśmy do długiej listy zarzutów, które postawił prokurator.
Na początku oskarża dyrektora o wystawianie spektakli bez skalkulowania kosztów i spodziewanych wpływów. Wystawianie Carmen, Strasznego
dworu i Amadeusza miało doprowadzić do tego, że teatr stracił płynność finansową.
Boniecki nie ma sobie nic do zarzucenia. Co najwyżej zrzuca winę na księgowość, która - jak twierdzi - dopiero pod koniec 2003 roku poinformowała go, że teatr ma 340 tys. zł deficytu. - Chciałem, żeby teatr grał lepszy repertuar i na wyższym poziomie - mówi. - A to oznaczało koszty związane z poszerzeniem zespołu. Bez wcześniejszego pokazania możliwości teatru nie można byłoby oczekiwać zwiększenia dotacji.
Według dyrektora, prokuratura oparła się na wynikach kontroli, przeprowadzonej tylko po to, żeby stracił stanowisko. W lutym 2005 roku został odwołany z funkcji dyrektora naczelnego teatru przez ówczesny Zarząd Województwa.
Prokurator doszedł też
do wniosku, że Boniecki rozliczał delegacje, które nie były zatwierdzone
przez marszałka, kazał sobie wypłacać wyższe gaże za dyrygowanie niż wynikało
to z wcześniejszych uzgodnień z władzami województwa. Dzięki temu miał zarobić ponad 10 tys. zł. Raz nawet kazał sobie zapłacić ponad 600 zł za dyrygowanie, mimo że z dokumentów wynika,
że w tym czasie był na delegacji w Niemczech. - Wróciłem wcześniej i dyrygowałem - upiera się dyrektor. - A moje gaże
były zgodne z naszym regulaminem i moim kontraktem. Rozliczaniem delegacji zajmował się mój zastępca i nie wiedziałem,
że coś nie jest w porządku.
Nowe władze znowu
zatrudniły Bonieckiego na stanowisku dyrektora artystycznego Teatru Muzycznego. I nie planują odwołania go w związku ze sprawą w sądzie. - Będziemy czekać na jej rozstrzygnięcie - mówi Tomasz Makowski, rzecznik Urzędu Marszałkowskiego.