Rozmowa z Robertem Górskim, liderem warszawskiego Kabaretu Moralnego Niepokoju.
• Da się w ogóle tak na poczekaniu powiedzieć coś śmiesznego?
• A jak siedzi pan na imprezie rodzinnej, to ma taką presję, że co powie, to musi być śmieszne?
- Podejrzewam, że to inni mają presję, że muszą powiedzieć coś śmiesznego w naszym towarzystwie, żeby też się popisać znajomością dowcipów. To bywa czasem męczące, bo ktoś próbuje powiedzieć kawał już znany, a do tego nie zawsze robi to dobrze. No i trzeba to jakoś znieść.
• Miał pan kiedyś taki sen: wychodzi pan na sceną, zaczyna mówić, a nikt z widowni się nie śmieje?
- Ja mam tylko, szczerze mówiąc, erotyczne sny. Ale też często coś się tam nie udaje.
• Proszę rozwinąć...
• Z czego najłatwiej robić sobie jaja?
• A z czego najtrudniej żartować?
• To może trudno z polityki, której w waszych skeczach nie ma prawie w ogóle?
• A kiedy było łatwiej żartować z polityki: w tym roku, w poprzednim czy może pięć lat temu?
- No wiadomo, że jak rządził PiS, to tam byli bardziej barwni ludzie niż teraz. Nie uważacie, że jak Gosiewski i Karski stoją obok siebie, to wyglądają jak dwa krasnale? Natomiast w obecnym rządzie nie ma aż tak kolorowych postaci. Chociaż jak oglądaliśmy sobie pana Drzewieckiego, otwierającego Stadion Narodowy, to żeśmy zgodnie stwierdzili, że wygląda jak osoba, która przed chwilą wytrzeźwiała, pokropiła się wodą kolońską, coś powiedziała do kamery, po czym z powrotem rzuciła się w szpony swojego nałogu.
• Macie bardzo dużo skeczy. Niektóre kabarety robią ich po 20-30, a wy 200-300. Z czego to wynika?
- Mamy po prostu nieustającą erekcję twórczą. Musimy z siebie to wyrzucić. Poza tym nie chce nam się grać cały czas tego samego. Ciągle mamy nowe pomysły, dlaczego więc z tego nie korzystać?
• A skąd bierzecie te pomysły?
Krzysztof Korsak/Gazeta Lubuska