Rozmowa z pochodzącą z Lublina Olgą Grzesiuk, która od 8 lat mieszka w Barcelonie. Pracuje w biurze promocji miasta oraz jako przewodnik. Biuro informacji turystycznej, w którym jest zatrudniona, znajduje się na lotnisku
• Gdzie pani była, kiedy doszło do zamachu terrorystycznego w centrum Barcelony, na popularnym deptaku La Rambla?
– Byłam wtedy w domu, to nie jest w centrum miasta. Zadzwoniła do mnie siostra z Lublina. Dopytywała, czy ze z mną wszystko w porządku. W ten właśnie sposób dowiedziałam się o zamachu. Zresztą nie ja jedyna. Informację o tym, co się wydarzyło, moim znajomym też przekazywali ich bliscy, którzy próbowali się z nimi kontaktować. Każdy żyje swoim życiem, zajmuje się różnymi rzeczami. Nie ogląda się przecież cały czas telewizji. Ja też telewizji w tym czasie nie oglądałam. Jak tylko się o zamachu dowiedziałam, to momentalnie włączyłam telewizor.
• Jak media relacjonowały to, co się wydarzyło?
– Chaotycznie. Informowały o tym, że furgonetka wjechała w ludzi na Rambli, że kierowca uciekł i dwóch innych mężczyzn zabarykadowało się w kawiarni. Kiedy ja włączyłam telewizor, mowa była o 3 osobach zabitych i 30 rannych. W tej chwili ofiar i rannych jest niestety o wiele więcej.
• To był dla pani szok? W ciągu ostatnich kilkunastu lat w Hiszpanii nie doszło przecież do żadnego ataku terrorystycznego. Pod tym względem było bezpiecznie.
– Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Byłam w szoku. Poczułam się tak, jakbym sama osobiście została skrzywdzona. W takim znaczeniu, że zostało zaburzone moje poczucie bezpieczeństwa, mojej radości i takiej beztroski, którą czuję mieszkając w Barcelonie. Czuliśmy się bezpiecznie. ETA się rozbroiła. Od dłuższego czasu nie było żadnego zagrożenia, mimo że od zamachów w Paryżu żyliśmy w czwartym stopniu zagrożenia terrorystycznego. Barcelona to bezpieczne miasto, nie boimy się np. chodzić wieczorami po ulicach. Dlatego ten atak to dla nas wszystkich – mieszkańców Barcelony – ogromny cios, ponieważ myślimy o jego konsekwencjach. Ja pracując w sektorze związanym z turystyką myślę o tym szczególnie.
• Czy po zamachu w Barcelonie jest panika, jest mniej turystów, osób na ulicach, kawiarniach?
– Na szczęście nie. I to podniosło mnie na duchu. W piątek centrum miasta było bardzo spokojnie, sporo knajp zamknięto, sama Rambla na odcinku, gdzie doszło do tragedii, pozostawała zamknięta. Spotkałam się z koleżanką w okolicach mojego domu – na osiedlowych placach i w barach było dużo ludzi, mieszkańcy wrócili do przygotowań do lokalnej fiesty, dekorowali ulice. Widać i słychać, że mnóstwo ludzi mocno przeżywa tragiczne wydarzenia. Nie jest to jednak umartwianie. Znając charakter Hiszpanów nie sądzę, że ludzie zamkną się w domach. Oni sami podkreślają zresztą, że byłaby to najgorsza reakcja, objaw strachu.
• Czy na ulicach, na lotnisku, gdzie pani pracuje, jest więcej policjantów?
– Jeśli chodzi o względy bezpieczeństwa to policjantów jest wszędzie pełno. I na ulicach, i na lotnisku. Przy wjeździe na lotnisko wszystkie pojazdy podlegają sprawdzeniu, wzmożone kontrole obowiązują także na autostradach.
• A turystów jest mniej?
– Nie. Myślę, że osoby, które miały zaplanowany przyjazd, przyjechały. Może później będzie ich mniej, przez co sektor turystyczny będzie poszkodowany. Natomiast w piątek – dzień po zamachu – do naszego biura na lotnisku zgłosiła się grupka turystów z Austrii. Przyszli zwrócić bilety na Camp Nou i do oceanarium, ze względu na wcześniejszy wyjazd. Zapytałam ich, dlaczego wyjeżdżają wcześniej? Odpowiedzieli, że mają apartament na La Rambla i że po zamachu dopiero o 4 w nocy mogli wrócić do pokoi. To ich zniechęciło do dalszego pobytu w mieście. Poza tym jednym przypadkiem nie spotkałam się z sytuacjami, aby turyści uciekali z Barcelony. W piątek do Barcelony przyleciało dużo osób, przychodzili do biura po informacje, bilety, pytali o transport i to, czy jakieś atrakcje zostały zamknięte w związku z tym, co się wydarzyło. Staraliśmy się wszystkim spokojnie tłumaczyć, że sytuacja jest pod kontrolą, a Barcelona pozostaje miastem otwartym dla osób ją odwiedzających.
• Boi się Pani, że mogą być kolejne ataki?
– To się już stało. Zaś żadne wizualizacje nie mają najmniejszego sensu. Na ulicy nie rozglądam się bardziej, ale cały czas myślę i pamiętam o tym, co się wydarzyło. Mam złamane serce, bo kocham to miasto. Jestem lublinianką, ale mieszkam w Barcelonie od 8 lat, jestem z tym miastem bardzo związana, pracuję na jego wizerunek. Nie byłam jeszcze w miejscu, w którym doszło do zamachu, ale wiem, że to będzie bolesne przeżycie.
• Media informują, że za zamachami w Hiszpanii stoją Marokańczycy. Obywatele tego kraju od dawna mieszkali i pracowali w Hiszpanii.
– Rzeczywiście społeczność pochodzenia marokańskiego jest spora. Nie wiem dokładnie, kiedy zrobił się taki boom i Marokańczycy zaczęli przyjeżdżać do Katalonii. Może kiedy sektor budowlany potrzebował większej liczby rąk do pracy? Uważam, że spora grupa tych osób jest zintegrowana. Zastanawiam się jednak, skąd tacy chłopcy decydują się na taki atak? Wszyscy mieszkali w Katalonii, wychowali się na miejscu, kształcili. Nie przyjechali tutaj już zindoktrynowani, w konkretnym celu, żeby przeprowadzić atak. Nie dostrzegam daleko posuniętej dyskryminacji rasowej. Nie ma dla społeczności arabskiej
oddzielnych szkół. Nie wyklucza się ich ze społeczeństwa. Może w ich przypadku to była jakaś frustracja, niezdolność do zintegrowania się z otoczeniem? Nie dziwi więc, że byli podatnym gruntem dla tamtejszego imana, który, jak donoszą media, był liderem lokalnej komórki dżihadystycznej.
Zamachy w Hiszpanii
W miniony czwartek ok. godz. 17 furgonetka, którą kierował jeden z terrorystów staranowała przechodniów na popularnym deptaku La Rambla w Barcelonie. Zginęło 13 osób zaś 130 zostało rannych. Terroryści zaatakowali ponownie dzień później ok. 100 km na południowy zachód od Barcelony. W piątek nad ranem w miejscowości Cambrils wjechali w grupę osób. Rannych zostało 7 osób. Jedna z nich zmarła w wyniku odniesionych ran. Według policji za zamachami stała kilkunastoosobowa grupa dżihadystów. Pięciu z nich nie żyje, czterech zostało aresztowanych.