Dokładnie 3,8 mln zł chce dostać z miejskiej kasy spółka Motor Lublin, z czego 600 tys. zł jeszcze w tym roku. W Ratuszu trwa debata nad przyszłością klubu, przede wszystkim finansową.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
O takie pieniądze wnioskuje do władz miasta prezes Motoru Lublin. Kwoty 600 tys. oczekuje jeszcze w październiku, w przyszłym roku chce dokapitalizowania kwotą miliona złotych w rundzie wiosennej, a kolejnego miliona w przypadku awansu do II ligi. Dodajmy, że w tym roku Motor został dokapitalizowany przez miasto kwotą 1,25 mln zł.
– Dlaczego ja proszę o wsparcie? Zwiększając przychody od sponsorów nie uda nam się zwiększyć przychodów z biletów – mówi Waldemar Leszcz, prezes Motoru Lublin. – Zły początek sezonu, brak wyników sportowych, brak meczu barażowego spowoduje, że te przychody będą niższe.
Ponadto Motor Lublin oczekuje, że w przyszłym roku miasto całkowicie spłaci dług spółki. – Klub jest zadłużony na około 1,2 mln zł – informuje prezes. Jak oficjalnie przyznaje Motor zadłużenie wobec ZUS wynosi 145 tys. zł, wobec Urzędu Skarbowego 135 tys., zaległe wynagrodzenia to 105 tys., a zaległości wobec ochrony wynoszą już 244 tys. zł.
Zarówno radni Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości przyznają, że wsparcie finansowe powinno być udzielone. – To nie są wcale kolosalne pieniądze, jeśli ja czytam, że na park przy Zawilcowej dajemy 10 mln zł – mówi Zbigniew Ławniczak, radny PiS. Proponuje, by pieniądze przekazać szybciej. – Jeszcze w tym roku 2,8 mln zł – sugeruje radny. – Trzeba klub oddłużyć i dać na rundę wiosenną.
– Zupełnie inaczej się działa, gdy klub jest oddłużony – podkreśla Piotr Dreher, radny PO. Na to by dług został spłacony jeszcze w tym roku raczej się nie zanosi.
Zastrzeżenia do wyników finansowych spółki ma Dariusz Jezior (PiS). – Przychody są na tym samym poziomie, na którym były, a koszty rosną – tłumaczy Jezior. – Mówię o pewnym niepokojącym trendzie.
– Zgadzam się, tendencja jest niepokojąca - przyznaje Leszcz. Tłumaczy, że koszty rosną, bo musi kupować zawodników.
– Państwo zrobiliście zakupy i uważacie, że dobrych zawodników kupiliście. Jako były zawodnik nie widzę rezultatów – wytyka Eugeniusz Bielak, radny PiS. Apeluje też o przyjrzenie się kosztom, bo nie podoba mu się, że średnie wynagrodzenie w grupie zawodników i trenerów jest bardzo zbliżone do średniego wynagrodzenia pozostałych pracowników. – To zawodnicy pot zostawiają na trawie – mówi Bielak.
W sezonie 2016/17, jak wynika z danych przedstawionych przez prezesa Leszcza, średnie wynagrodzenie w grupie zawodników i trenerów ma wzrosnąć z 2511 zł do 3815 zł.
To właśnie konieczność zakupu lepszych zawodników jest podawana jako główny powód dokapitalizowania spółki miejskimi pieniędzmi, by mogła osiągnąć postawiony przed nią cel, którym jest awans do II ligi.
– Pan nas szantażuje – komentuje Zdzisław Drozd (PiS). – Proszę nie używać wobec mnie takich słów – odpowiada Leszcz tłumacząc, że wzmocnienia drużyny zażądała od niego rada nadzorcza spółki. Uzupełnienie tejże rady o przedstawicieli kibiców proponują dwaj radni PiS: Bielak i Ławniczak.
Prezes przyznaje, że nie zanosi się na to, by klub zaczął wychodzić finansowo na plus i twierdzi, że nie zarabia nawet Real Madryt, ale podkreśla "zysk niematerialny". – Spora grupa ludzi ma swoje igrzyska, ma swój cel, ta funkcja społeczna jest tutaj bardzo ważna – mówi Leszcz.