Przedświąteczny tydzień to dla sklepów prawdziwe żniwa. Wcisną Ci niemal wszystko. Sądzisz, że jesteś odporny?
Po dwóch latach warszawski Sąd Okręgowy wydał właśnie wyrok w sprawie lubelskiego sklepu Media Markt. Uznał, że market swoją reklamą wprowadzał w błąd. Chodziło o gazetkę z promocyjną ofertą. Klienci dowiadywali się z niej, że sugerowana przez producenta cena sprzętu to 2899 zł. Sklep obiecywał 900 zł rabatu i proponował zakup za 1999 zł. - Za sprawą takiej reklamy konsument mógł oczekiwać, że kupi telewizor wysokiej klasy z wyjątkowo atrakcyjną zniżką - mówi Ewa Wiszniowska, dyrektor lubelskiej delegatury Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Ale paragon z kasy mówił co innego. Cena: 2199 zł, rabat: 200 zł, do zapłaty 1999 zł. UOKiK uznał, że sklep złamał prawo. Media Markt odwołał się do sądu. I przegrał. Teraz ma wyznać skruchę w swej gazetce i dwóch lokalnych dziennikach.
To że na okazje trzeba patrzeć podejrzliwie, potwierdza lublinianka, która pracowała w agencji organizującej promocje w sklepach. - Nie było nawet żadnej obniżki. Ale nazywało się to promocją. Polegała na tym, że obok półek stała uśmiechnięta dziewczyna. Oczywiście nie wolno nam było mówić o tym klientom - wspomina pani Dorota.
Przykłady można mnożyć. Do zakupu oleju lubelski hipermarket Real zachęcał klientów darmowym dodatkiem w postaci oliwek. Produkt bez gratisu kosztował 17,99 zł. A z gratisem 19,99 zł. Czyli to, co miało być darmowe kosztowało faktycznie 2 zł. Ptasie mleczko, które dzień wcześniej kosztowało 8,99 zł, następnego dnia w ramach promocji zdrożało do 10,79 zł. Jednak klienci byli informowani, że produkt staniał z 11,79 zł. Sprawa również skończyła się w UOKiK.
Sklepy kuszą, jak mogą. I robią to skutecznie. Aż 70 proc. Polaków przyznaje się, że wychodzi ze sklepu z produktami, których w ogóle nie zamierzali kupić (dane TNS OBOP). Co piąty klient kupuje to, co znalazło się pod ręką, zwłaszcza przy kasie. Właśnie tam sklepy umieszczają produkty, po które łatwo sięgnąć stojąc w kolejce.
Inna możliwość na łatwy zarobek. Przed świętami sklepy mogą śmiało podnieść ceny niektórych towarów. I tak się sprzedadzą. Mało kto ma tyle zapału, by biegać od sklepu do sklepu i porównywać ceny.
- Zawsze jest jakiś hak w tym, że ktoś nam chce coś wcisnąć - mówi Lidia Baran-Ćwirta, miejski rzecznik konsumentów w Lublinie. - Albo wagowo towaru jest mniej. Albo kończy się termin przydatności. A to już jest naganna praktyka handlowców. Bo to nie powinno nazywać się promocją, ale wyprzedażą.