Działkowcy z naszego regionu sprzeciwiają się planowanym zmianom w Ustawie o ogrodach rodzinnych. Obawiają się likwidacji nawet połowy ogródków
na Lubelszczyźnie.
Pod protestem zebrali już ponad 16 tys. podpisów.
- To mydlenie oczu - bulwersuje się Zbigniew Bryc, sekretarz lubelskiego oddziału PZD. - O tym, za ile i czy w ogóle sprzedać działkę, będzie decydować gmina. Więc jeśli uzna, że teren lepiej przeznaczyć pod hipermarket, to o wykupie nie będzie mowy. Wyrzucą nas bez odszkodowania.
Poza tym, działkowcy nie będą mogli wykupić ziemi tam, gdzie nie ma planów zagospodarowania przestrzennego. Na przykład ogródków przy ul. Piłsudskiego w Lublinie. Bo dla dzielnicy Śródmieście nie ma jeszcze planu. I - jak usłyszeliśmy w lubelskim Ratuszu - nie wiadomo, kiedy będzie. - Z naszych informacji wynika, że z 48 ogrodów w Lublinie, zagrożonych likwidacją będzie nawet 40 proc. - mówi Bryc. - Oprócz tych przy ul. Piłsudskiego, m.in. działki przy ul. Smorawińskiego, al. Warszawskiej czy na Węglinku.
Podobnie jest gdzie indziej. - Cztery z ośmiu ogrodów w naszym mieście leżą na terenach zalewowych, więc im nic nie grozi - wyjaśnia Tadeusz Piasecki z puławskiego oddziału PZD. - Ale pozostałe cztery mogą być łakomym kąskiem dla inwestorów.
Działkowcy z całego regionu zbierają podpisy przeciwko projektowi zmian. - Mamy już ponad 16 tysięcy. Na Lubelszczyźnie są 32 tys. działkowców. Liczymy, że przyłączą się kolejni - mówi Bryc.
- Ubolewam nad histerią działaczy PZD, bo każą ludziom podpisywać się przeciw czemuś, czego tak naprawdę jeszcze nie ma. Działkowcy nie mają się czego obawiać. Zagrożeni mogą być jedynie aparatczycy z PZD, którzy stracą pracę i pieniądze - odpowiada Tomasz Markowski.