Ta noc do innych była niepodobna. I to nie jest komplement.
Można by napisać, że pierwsza noc Nocy Kultury rozczarowała. Ale biorąc pod uwagę pandemię, zmieniające się obostrzenia i fakt, że niemal do ostatniej chwili nie było wiadomo, jak będzie można imprezę zorganizować, "rozczarowała" nie napiszę. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że noc z piątku na sobotę była tylko mętnym wspomnieniem poprzednich Nocy Kultury.
Co roku miasto żyło i zapełniało się różnego rodzaju sztuką w przestrzeni publicznej. Tym razem średnio żyło i średnio było zapełnione. – Rok temu, żeby tędy przejść czekało się pół godziny – mówił ktoś w Bramie Krakowskiej.
W piątek wieczorem problemów z przejściem nie było. Ludzi było mniej, niż w poprzednie Noce. Ale i sztuki było mniej. A tego właśnie szukali przechodnie – widzowie tułający się wręcz po śródmieściu. Wypatrywali instalacji, co rusz spoglądali w smartfony, sprawdzając gdzie mogą je namierzyć. Chcieli sztuki. I pokazywał to zachwyt jakim obdarzali ryby zawieszone nad ich głowami za Bramą Krakowską. Albo to jak bardzo podobały im się nietoperze nad ul. Jezuicką. Lgnęli do „globusa Lublina” na pl. Łokietka. Dochodziło do tego, że robili zdjęcia kolorowego wejścia do Sezonu czyli ogródka piwnego pubu U Fotografa.
Właściwie gdyby nie staromiejskie knajpy, to o dawnym klimacie Nocy można by zapomnieć. To muzyka na żywo w jednej z nich sprowokowała spontaniczną potańcówkę.
Powie ktoś, że nieuczciwie jest oceniać imprezę po jej pierwszym dniu (nocy), skoro ma w tym roku trwać kilka tygodni (nocy). Może i nieuczciwie, ale liczę, że atrakcji, sztuki instalacji będzie – zgodnie z zapowiedziami – przybywać. Bo na razie widzowie docierali do Bramy Grodzkiej i zawracali widząc, że na niewiele więcej mogą liczyć.
Liczyłem bardzo, że świetnie zaprezentują się proporce kotów Kota na dachach kamienic na pl. Zamkowym. Ale nieoświetlone przy braku wiatru w ogóle ich nie było widać. Może jeszcze zawieje.