Rozmowa z Eleną Hrybianczuk, studentką z Białorusi, która od czterech lat mieszka w Lublinie
- Głosowała pani w niedzielnych wyborach prezydenckich?
– W niedzielę byłam w Warszawie, stałam w kolejce pod ambasadą. Zagłosować chciało ok. 2,5 tysiąca osób. Niestety, udało się to tylko ok. 250-300 z nich. Ja nie zdążyłam. Myślę, że to było celowe działanie. W ten sposób łatwiej sfałszować wybory.
- Jak zareagowała pani na wynik wyborów i zwycięstwo Aleksandra Łukaszenki?
– Nie byłam zdziwiona. Wiedziałam, że tak będzie, wszyscy się tego spodziewali. Łukaszenka zapowiadał, że władzy nie odda. Teraz media piszą, że jest wiele dowodów na fałszerstwa wyborcze. Nie mam wątpliwości, że gdyby te wybory odbyły się uczciwie, ich wynik byłby inny.
- Zdziwiła panią skala protestów w pani kraju?
– Jestem zaskoczona tym, że Białorusini tak licznie wyszli na ulice. Popieram ich, jestem z nich dumna i żałuję, że sama nie mogę wziąć w tym udziału. Jestem pod wrażeniem tego, jak dużo ludzi protestuje. Cały czas śledzę wiadomości i czytam, że we wtorek ludzie znowu nie poszli do pracy, większość fabryk stoi i nikt nie pracuje.
- Domyślam się, że na Białorusi została pani rodzina i znajomi. Jak opisują to, co tam się dzieje?
– Jest bardzo ciężko o kontakt, bo w całym kraju nie ma teraz internetu. Na szczęście mamy sporo programistów i hakerów, którzy robią co mogą, by to jakoś poprawić. Ja raz lub dwa razy dziennie dostaję SMS od mamy, że wszystko jest dobrze i wszyscy są cali i zdrowi. Moi rodzice są starsi i nie chodzą na manifestacje, ale i tak bardzo się o nich martwię. Bo wiem, że dochodziło do zatrzymań osób, które szły do sklepu lub pracy, które nie uczestniczyły w protestach. Takich sytuacji było dużo, dochodziło nawet do pobić.
Z kolei wujkowi, który mieszka w Mińsku, w poniedziałek pisałam SMS-ami o tym, co dzieje się w jego mieście, które ulice są zablokowane, gdzie strzelają. On sam nie mógł się tego dowiedzieć, bo nie miał internetu. Ja wyszukiwałam te informacje na niezależnych portalach i w mediach społecznościowych i o wszystkim go informowałam.
- Myśli pani, że te protesty coś dadzą?
– Mam nadzieję, że tak. Moim zdaniem jakiś efekt może przynieść to, że ludzie masowo przestali chodzić do pracy. Skoro stanęły całe fabryki, to przecież nie będą mogli zwolnić wszystkich. Myślę, że władza jakoś będzie musiała na to odpowiedzieć.
- Jak długo może to potrwać?
– Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że skończy się to jak najszybciej i sytuacja się ustabilizuje. Nie wyobrażam sobie, by dalej nie móc skontaktować się z rodziną i cały czas czytać, że ktoś zginął, że wiele osób jest w szpitalach. Ciężko jest mi się skupić na czymkolwiek innym.