- Nie potrafiłem pomóc, wolałem uciec. Nie proszę o wybaczenie, bo nie zasługuję na nie - mówił pierwszego dnia swojego procesu Witold B. Były policjant odpowiada za śmiertelne potrącenie pieszej i ucieczkę z miejsca wypadku. Na ławie oskarżonych zasiadła również jego żona
19-letnia Kasia była studentką I roku archeologii UMCS. Zginęła 14 grudnia 2013 r., na przejściu dla pieszych w podlubelskiej Wólce. Potrącił ją Witold B., policjant z Łęcznej. Z żoną i psem jechał z Lublina w odwiedziny do swoich rodziców. Zapadł zmrok, siąpił deszcz. Mężczyzna nie zauważył dziewczyny wchodzącej na pasy. Nawet nie hamował. Uderzył nastolatkę, zatrzymał się na chwilę i uciekł.
Krewnym powiedział, że potrącił sarnę. Po kilku dniach został zatrzymany i wyrzucony ze służby. Trafił do aresztu, gdzie siedzi do tej pory. Podczas wczorajszej rozprawy przyznał się do potrącenia dziewczyny i ucieczki z miejsca wypadku. Odmówił składania wyjaśnień. Wyrecytował tylko krótkie oświadczenie, adresowane do bliskich ofiary.
- Chciałbym przeprosić rodziców, chociaż wiem, że słowa nie zwrócą życia ich córce - mówił Witold B. - Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu. Nie potrafiłem jej pomóc. Wolałem uciec.
Sąd przytoczył zeznania, jakie Witold B. składał podczas śledztwa. Wynika z nich, że Witold B. dowiedział się o śmierci Kasi parę godzin po wypadku, z telewizji.
- Czułem się, jak morderca, a nie policjant - wyznał śledczym. - Chciałem się przyznać, ale strach był silniejszy. Myślałem, że jest cień szansy na uniknięcie odpowiedzialności.
Na ławie oskarżonych zasiadła również żona byłego policjanta. Monika B. również nie pomogła rannej, a potem zacierała ślady zbrodni. Uzgodniła z mężem wersję o potrąceniu sarny i pomogła mu odstawić samochód do mechanika. Wczoraj i ona przepraszała rodziców zmarłej. Wraz z Witoldem B. zrobiła to po raz pierwszy, chociaż wcześniej oboje mieli ku temu okazje.
- Kiedy mąż dowiedział się, że o śmierci (Kasi - red.) był przerażony - wyznała podczas śledztwa. - Płakaliśmy całą noc. Potem całą niedzielę. Odwieźliśmy auto do mechanika. Byliśmy dorośli, a zachowaliśmy się jak dzieci.
Przed rozpoczęciem procesu państwo B. chcieli dobrowolnie poddać się karze. Były policjant zaproponował dla siebie 4 lat więzienia i 6-letni zakaz prowadzenia pojazdów. Monika B. wnioskowała o 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na pięć lat oraz grzywnę. Rodzina ofiary złożyła protest. Ruszył więc proces.
- Kara powinna oddziaływać na innych kierowców - mówi Jan Piszyk, ojciec zmarłej Kasi. - Każdy powinien wiedzieć, że nawet jeśli dojdzie do wypadku, to trzeba zachować się jak człowiek. Pomóc, a nie zostawiać ofiarę na śmierć.
Podczas wtorkowej rozprawy sąd przesłuchał również biegłego, który w swojej opinii dowodził, że to piesza przyczyniła się do wypadku, bo weszła na przejście. Na sali sądowej biegły podtrzymał swoje zdanie. Przyznał jednak, że i kierowca nie zachował odpowiedniej ostrożności. Nie zrobił nic, by uniknąć zdarzenia.
W sprawie powoływano również drugiego specjalistę, który na opinii poprzednika nie zostawił suchej nitki. On również zostanie przesłuchany. Kolejną rozprawę zaplanowano na listopad.