Mają długi jeszcze z kampanii wyborczej, do tego kredyty na mieszkania i domy. Z drugiej strony - wysokie pobory, darmowe przejazdy i immunitet. Dlatego pożegnanie z wygodnym sejmowym fotelem byłoby dla części polityków bardzo bolesne.
Utrzymanie biura parlamentarnego to przy poprzednich kwotach niewielki wydatek - 10 tys. zł miesięcznie. To pieniądze m.in. na lokal, pensje pracowników, przejazdy samochodem, a także poczęstunki i podarunki dla gości.
Z takich przywilejów niełatwo zrezygnować, zwłaszcza jeśli ma się dziurę w portfelu. A wielu lubelskich parlamentarzystów ją ma. Zofia Grabczan z Samoobrony jest winna Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ok. 25 tys. zł z odsetkami. Nie lepiej mają się liderzy PiS-u. Nad Krzysztofem Michałkiewiczem wisi kredyt mieszkaniowy z 1991 roku, który łącznie z odsetkami urósł do kwoty ponad 110 tys. zł. Poseł Jarosław Stawiarski musi oddać bankom 122 tys. franków szwajcarskich kredytu mieszkaniowego i 88 tys. zł kredytu budowlanego.
Poseł SLD Szczepan Skomra, który ma ponad 25 tys. zł kredytów, mówi, że w każdej chwili jest gotów rozstać się z przywilejami. - Jestem posłem społecznym, nie pobieram miesięcznego uposażenia. Uważam, że ta koalicja się skompromitowała i dlatego przedterminowe wybory uzdrowiłyby sytuację.
Nieco inaczej widzą to obecni koalicjanci z LPR. - Lepszego Sejmu nie będzie, szkoda go - uważa poseł Andrzej Mańka. - A czy przywilejów nie szkoda? Owszem, też. Ale oprócz nich jest też stres i obowiązki. - Wcześniejsze wybory udowodniłyby, że chuligaństwo Samoobrony w polityce popłaca - kwituje poseł PSL Jan Łopata, który nie ma ochoty rozstawać się z poselską ławą.
Informacje o zobowiązaniach pieniężnych posłów pochodzą z ich oświadczeń majątkowych