Rozmowa z księdzem Antonim Zemułą, palotynem, wikariuszem nowojorskiej parafii św. Franciszki de Chantal, papieskim kolegą-ministrantem
- Nie mam aż takiego poczucia unikalności, choć koincydencja zdarzeń posiadała istotnie bardzo niski stopien prawdopodobieństw zaistnienia. Mieliśmy jednak nie czynić tego zasadniczym motywam rozmowy.
• Dlaczego świat domaga się "Santo Subito”? Natychmiastowej świętości tego akurat papieża?
- Jan Paweł II jest w oczach zwykłych ludzi świętym nie dlatego, że czynił spektakularne cuda, ale dlatego, że oni odnajdywali w nim samych siebie i to ich podnosiło i uskrzydlało... Ks. Edward Zacher, który skierował go ku kapłaństwu z tego najbardziej byłby dumny...
• Należy ksiądz do bodaj najbardziej elitarnego klubu na świecie.
- Ktoś wymienił liczbę ośmiu. Nie położyłbym jednak za to głowy. Moim zdaniem jest nas więcej, ale nie więcej niż kilkunastu. Niestety to jest już zbiór zamknięty.
• Niech mi zatem ksiądz powie: Czy dla kapłana może być coś piękniejszego niż przeżycie promocji swego ucznia na: ministranta, księdza, biskupa, arcypiskupa, kardynała i papieża, a potem uczestniczenie w ingresie na tron Piotrowy swego wychowanka i przyjmowanie go w rodzimej parafii jako Ojca Świetego?
- Nic piękniejszego nie może się przydarzyć! W historii Kościoła, o ile wiem, było to udziałem tylko księdza infułata dr. Edwarda Zachera z Wadowic, a uczniem który mu dostarczył tyle szczęścia był Karol Wojtyła. To wspaniała karta katolicyzmu w Polsce, historia o wymiarze epickim czy jakby to współcześnie i po amerykańsku ująć: godna Hollywood.
• Może po tym stwierdzeniu wróćmy do motywu, od którego rozpoczęliśmy. Co właściwie wydarzyło się 2 kwietnia 2005 roku?
- O godzinie 14:00 czasu nowojorskiego przyszedł do mnie na plebanię znajomy dziennikarz, który dowiedział się, że Ojciec Święty i ja jesteśmy ministrantami "od Zachera”. Rozmawialiśmy. Mieliśmy w pamięci dzień poprzedni, gdy z Watykanu nadchodziły dramatyczne wieści o stanie zdrowia papieża. O 15:00 południu w kościele miałem chrzcić syna Jacka i Agnieszki Karawajów, z Kolbuszowej na Podkarpaciu i Suchowoli na Podlasiu, typowych regionów emigracyjnych. Przyszli około kwadransa wcześniej, ci widząc wyszedłem, by udzielić im i rodzicom chrzestnym instrukcji. Dziennikarz zapytał czy może zrobić zdjęcia, by utrwalić skarament. Nie było obiekcji. Namaściłem czoło chłopca i miałem zadać sakramentalne pytanie poprzedzajace chrzest wodą, jakie wybrali dziecku imiona. Wtedy po raz pierwszy "strzelił” flesz aparatu. Tuz potem zadzwonił telefon komórkowy reportera. Wszyscy dowiedzieliśmy się o śmierci Ojca Świętego. Powiedziałem, że odszedł, jak Chrystus o trzeciej godzinie. Wszyscy byli poruszeni, jednak chrzest trzeba było kontynuować. Zapytałem o imiona, jakie rodzice chca nadać synowi i wtedy padło: "Jan Karol”.
Przyznam, że zrobiło to na mnie silne wrażenie. Myślę, że tę chwilę zapamiętają wszyscy obecni. Dźwięk w tym momencie imienia danego na chrzście Ojcu Świętemu i jego imienia pontyfikalnego był czymś dojmująco niezwykłym. Karawajowie mówili, że to nie była decyzja chwili, że z tymi imionami już przyszli, a przy ich wyborze myśleli o papieżu. O tym, że jestem z Wadowic i byłem ministrantem w tym samym kościele co Karol Wojtyła, nie wiedzieli.
• Nie mogę nie zapytać o interpretację. Czy ksiądz jakąś posiada?
Zresztą... dlaczego sam nie podejmje pan wysiłku interpretacji? Przecież to pan był tym dziennikarzem, który towarzyszył zdarzeniu...
Rozmawiał Waldemar Piasecki, Nowy Jork