Andrzej Pruszkowski chce unieważnienia uchwały sejmiku, przez którą stracił stanowisko dyrektora Agencji Nieruchomości Rolnych w Lublinie.
- W sejmikowej uchwale nie pojawiło się słowo uzasadnienia, a na sesji nie było dyskusji. Dlatego chcę, żeby wojewoda uchyliła uchwałę - mówi Pruszkowski. Dla niego sprawa jest oczywista: dotychczas dobrze oceniano jego pracę na stanowisku dyrektora, dostawał nagrody kwartalne, bez zarzutu wykonał ubiegłoroczny budżet, więc zawinił tylko przynależnością do partii wrogiej Platformie i PSL.
Były prezydent Lublina i radny wojewódzki z PiS tylko przez rok szefował lubelskiemu oddziałowi ANR. Kiedy władzę w kraju przejęła koalicja PO-PSL, pewne było, że prędzej czy później Pruszkowski straci posadę.\
W lutym radni wojewódzcy dostali pismo z warszawskiej centrali agencji. Prezes Wojciech Kuźmiński prosił o zgodę na odwołanie Pruszkowskiego. Nie ma to związku z jego pracą jako radnego - stwierdził. Później dodał, że Pruszkowski zostanie w ANR głównym specjalistą. Sejmik się zgodził. W połowie kwietnia Pruszkowski stracił fotel szefa agencji.
Prawnicy wojewody Genowefy Tokarskiej już zajęli się pismem Pruszkowskiego. Poprosili o wyjaśnienia przewodniczącego sejmiku Jacka Czerniaka (SLD). - Z ustawy o samorządzie województwa nie wynika wprost, że takie uzasadnienie musi być. Zresztą, jako uzasadnienie można traktować pisma prezesa ANR - stwierdza Czerniak.
- Jeśli wojewoda będzie stała na straży prawa, a nie interesów partyjnych, to uchwałę uchyli - uważa Pruszkowski.
Na tym nie koniec. Polityk PiS poszedł do sądu pracy. Za utratę stanowiska chce odszkodowania w wysokości trzymiesięcznych poborów. Nie zdradza ile konkretnie, z naszych wyliczeń wynika, że to powyżej 30 tys. zł.
W ostatnim czasie Pruszkowski nie miał szczęścia. W grudniu stracił stanowisko przewodniczącego sejmiku, później pracę w ANR. Teraz musi zadowolić się dietą radnego: to ok. 1700 zł miesięcznie. - Proszę się o mnie nie martwić, dam sobie radę - ucina pytania. Dodaje jednak, że myśli o otwarciu biznesu.