Pan Zdzisław ma prawie 20 tys. złotych długu. Zamierza zostać pierwszym na Lubelszczyźnie prywatnym bankrutem. Złożył do sądu wniosek o ogłoszenie tzw. upadłości konsumenckiej.
Dzięki ratom kupił maszynę do szycia, wersalkę, węgiel. - Mieliśmy z żoną renty z tzw. starego portfela - opowiada. - Inaczej niż na raty nie dało się kupować.
Banki chętnie dawały pożyczki. Wystarczyło pokazać decyzję o przyznaniu renty. Potem przysyłały karty kredytowe. Także na żonę pana Zdzisława. I to nawet wówczas, kiedy już nie żyła. Jeden kredyt trzeba było spłacać następnym. To co zostawało, szło na opłaty.
- Jak brałem w banku pieniądze, od razu pytałem, ile trzeba będzie oddać. Ale nikt mi nie mówił - ciągnie dalej pan Zdzisław. - To było gdzieś napisane drobnym drukiem, że przez lupę nie dało się przeczytać.
I tak okazało się, że z 7 tysięcy kredytu zrobiło się 20 tysięcy, spłaconych nową pożyczką.
Dzisiaj pan Zdzisław ma prawie 650 zł renty. Ostatnio dostał 30 zł podwyżki. Kamienica z jego mieszkaniem przeszła w prywatne ręce. I od razu czynsz skoczył o 200 zł. Do prawie 400. Na prąd, gaz i leki zostaje tylko 250. - I jak tu spłacać kredyt? - pyta rencista.
A banki nie popuszczą ani złotówki. Upominają się o swoje. Na stole, półkach leżą wezwania do zapłaty. Bank potrafił się upomnieć nawet o jeden grosz, który brakował do spłaty pożyczki.
Jak pan Zdzisław wyobraża sobie bankructwo? - Chcę, żeby mi w sądzie umorzyli długi - mówi. - Nie mam z czego spłacać. U mnie nie ma co spieniężyć.
Sąd wezwał pana Zdzisława do przysłania spisu wierzycieli. Rencista oblicza, że z paru kart kredytowych i pożyczek zostało mu do spłacenia jakieś 20 tysięcy złotych. Ma też dosłać do sądu wykaz swojego majątku i jego szacunkową wartość.
Potem sąd zdecyduje, czy spełnia warunki, by zostać bankrutem. Musi udowodnić, że niewypłacalny stał się na skutek wyjątkowych i niezależnych od siebie okoliczności, np. z powodu długotrwałej choroby.
- Taki człowiek może rozpocząć życie od nowa, ale dopiero po poniesieniu pewnych konsekwencji określonych przez sąd, który ustala warunki upadłości - mówi Małgorzata Cieloch, rzecznik Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Bo upadłość oznacza spieniężenie majątku dłużnika, żeby spłacić jego długi. Jeśli tych pieniędzy zabraknie, sąd wyznaczy pięcioletni okres spłaty z bieżących dochodów dłużnika. Nie będzie on miał na karku wierzycieli i komorników, ale w tym czasie nie zaciągnie nowych pożyczek i nic nie kupi na raty.
W efekcie - mimo ogłoszenia upadłości - i tak będzie musiał dług oddać.