O tym, że coś poważnego się stało, widać już po przechodniach, którzy przystają przed blokiem i zaczynają żywo dyskutować. Pierwszy komunikat był taki, że w nocnym pożarze przy Sokolej w Lublinie zginęły dwie osoby: kobieta i mężczyzna. Potem, już rano, dociera kolejna informacja o trzeciej ofierze
– Jezus Maria – mówi o tragedii kobieta, która rozmawia z dwiema innymi o wydarzeniach minionej nocy. Właśnie wybiera się na zakupy do „biednej Bronki”, jak określa pobliski market popularnej sieci.
Może byli na meczu?
Z zewnątrz 4-piętrowy blok od drugiego piętra w górę jest strasznie okopcony, a mieszkanie na 2. piętrze, gdzie doszło do tragicznego pożaru, doszczętnie spalone. Widać wypalony do gołego stropu sufit i czarne dziury po oknach. Na dole, na małym placu wyłożonym kostką na tyłach sklepu, porozrzucane i nadpalone resztki ubrań, para czarnych męskich butów, pudełka z filmami DVD, gazety, sprężyny z łóżka, połamana i nadwątlona ogniem parasolka. Wszystko to, co podczas akcji ratowniczej wyrzucano z płonącego lokalu.
Z mieszkania na parterze naprzeciwko bloku wygląda jakiś mężczyzna. – Było już ciemno. Jak wyjrzałem, to najpierw zaczął pojawiać się dym. Zaraz potem to już był żywy ogień w trzech oknach, największy tam gdzie balkon. Wtedy zobaczyłem w oknie Roberta – opowiada Krzysztof Statek.
– On zaczął krzyczeć: „Ratunku!”, siadł na parapet, ogień już był taki duży, że w końcu skoczył – wtrąca jego siostra Jolanta.
– Aż łupnęło, myślałem, że spadło coś innego, ale ludzie krzyczeli, że człowiek wyskoczył – dodaje pan Krzysztof. – Nie widać było, czy się rusza, on tam leżał, aż chłopaki młode odciągnęli go na trawę.
Do klatki prowadzącej do spalonego mieszkania drogę blokuje policjant i taśmy. – Trwają oględziny, nikogo nie wpuszczamy – uprzedza. W klatce obok dzwonię do jednego z mieszkań. Ale dzwonka nie słychać. Po chwili orientuję się, że może w budynku odłączony jest prąd. Pukam więc. Nikola Zarzycka z 3. piętra też musiała w nocy uciekać. – Spałam i babcia mnie obudziła i powiedziała, żebyśmy wyszły, bo się pali. Pamiętam, że była dokładnie 22.59. Jak uciekłyśmy, to z sąsiedniej klatki był taki czarny, gęsty dym. Ludzie krzyczeli, psy skamlały. Ja spałam u koleżanki, ale babcia wróciła do domu. Teraz nie mamy prądu, gazu i ciepłej wody.
Bardzo trudna akcja
Strażacy oceniają, że akcja, która trwała 3 godziny, była bardzo trudna. I że to jedno z najtragiczniejszych zdarzeń w ostatnich latach. Dojazd do bloku prowadzi przez wąską, osiedlową uliczkę zastawioną samochodami. Strażacy mieli problem z rozstawieniem drabin.
– Bardzo późno zauważony pożar – przyznaje starszy kapitan Andrzej Szacoń, oficer prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie. – Gdy dojechaliśmy na miejsce, był już bardzo rozwinięty. Osoby zgłaszające informowały, że widać ogień, że widać dym. Pierwsza informacja, jaką dostaliśmy od ludzi, była taka, że mężczyzna wyskoczył z okna na 2. piętrze. Osoby znajdujące się na wyższych kondygnacjach nawoływały pomocy, były uwięzione. Podejmowaliśmy je za pomocą drabin. Ewakuowaliśmy w ten sposób 4 osoby, w tym kobietę w ciąży. Łącznie do szpitala trafiło pięć osób: właśnie ta kobieta w ciąży, mężczyzna oraz troje dzieci, w wieku do 10 lat, które uskarżały się na złe samopoczucie.
Podczas przeszukania strażacy natrafili na dwa ciała: kobiety, i mężczyzny w wieku 50-60 lat. – Może byli na meczu u Roberta? Może to ta Elka, co przychodziła i Krzysiek – zastanawiają się sąsiedzi, przypominając, że we wtorek wieczorem Polska grała z Belgią.
Z ogniem walczyło 22 strażaków z sześciu zastępów, straty wynoszą wstępnie 500 tys. zł, głównie z uwagi na całkowicie zniszczone mieszkanie.
25 osób zostało ewakuowanych z sąsiednich mieszkań i klatek. Większość spędziła noc u znajomych i rodzin. Trzy osoby trafiły do Centrum Interwencji Kryzysowej przy Północnej.
Na miejscu, oprócz policji i prokuratora, byli także pracownicy Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Lublinie, którzy oceniali, czy budynek nadaje się do dalszego zamieszkania. – Konstrukcja raczej nie została naruszona przez pożar, bo jest to budynek wykonany z wielkiej płyty, w technologii monolitycznej, tak jak i klatka schodowa – mówi jeden z inspektorów. – Mieszkanie jest całkowicie spalone, te położone wyżej nie zostały naruszone, ale wątpię, żeby się nadawały do użytku bez generalnego remontu: dym, okopcenie, czad dostaje się wszędzie. Zniszczeniu uległa też instalacja elektryczna i gazowa. Media od tej klatki są odcięte.
Przyczyny pożaru na razie nie są znane. Ustalają to strażacy i prokuratura. – Zostanie przeprowadzona sekcja zwłok kobiety i mężczyzny, którzy zginęli bezpośrednio w pożarze - mówi Agnieszka Kępka, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Lublinie. – Będzie pobrane DNA, bo nie ustalono dotąd danych personalnych tych osób. W sprawie mężczyzny, który wyskoczył przez okno, biegli z zakresu medycyny sądowej będa ustalać, czy przyczyną śmierci był upadek, czy obrażenia powstałe w wyniku pożaru.
St. kpt. Szacoń zwraca uwagę na bardzo istotną rzecz: – Gdyby w tym mieszkaniu był czujnik dymu, być może nie doszłoby do takiej tragedii. Nawet gdyby ktoś spał, był nieprzytomny i nie słyszał alarmu, to na pewno sąsiedzi by to usłyszeli i zareagowali – zaznacza oficer prasowy, apelując przy okazji o montaż takich urządzeń w naszych domach.