Rozstrzygnięcia nie ma, choć związkowcy rozmawiali wczoraj z władzami miasta, zarządem i radą nadzorczą MPK. Dziś zdecydują o dalszych losach protestu. Wykluczają jednak wstrzymanie ruchu.
200-złotowych podwyżek. Ale nie ma na nie nadziei. Bo firma nie ma funduszy. – Podwyżki doprowadziłyby firmę do upadłości – tłumaczy Grzegorz Jasiński, prezes MPK.
Protestujący chcą pieniędzy od miasta. Chodzi o 34 mln zł na pokrycie wieloletnich strat spółki. Ratusz obiecał wczoraj, że dług spłaci w dwa lata, z czego większość w 2007 r. A w tym roku? – Rozpatrzymy tę możliwość po pierwszym półroczu – mówi Andrzej Pruszkowski, prezydent Lublina.
– Jeżeli tych argumentów będziemy używać, to podwyżka nie nastąpi nigdy – oburza się Andrzej Sokołowski, szef największego związku.
To jego członkowie prowadzą głodówkę.
MPK nie stać na podwyżki, choćby dlatego że wydaje ciężkie pieniądze na ciągłe naprawy kilkunastoletnich autobusów. Nowy tabor dałby oszczędności i pozwolił na wzrost płac. Ratusz obiecuje, że MPK dostanie nowe wozy, jeśli znajdą się na to pieniądze w rządowym programie wsparcia ściany wschodniej. Miasto złożyło już wniosek o 60 trolejbusów
i 100 autobusów. Nawet, jeśli takie pieniądze będą,
to pierwsze autobusy będą w Lublinie w przyszłym roku. A załoga chce podwyżek
już teraz. – Dlatego prędko trzeba wziąć w leasing nowe wozy lub kupić je za obligacje – mówi Dariusz Piątek, radny PO. Poparli to radni SLD.
Lewica chce przekazania MPK dodatkowych pieniędzy, ale radni
nie mogą sami złożyć projektu takiej uchwały. Ruch należy do prezydenta. Rada Miasta może tylko taki projekt poprzeć lub go odrzucić.