Zbigniew D., z wykształcenia technik-ogrodnik, w Spółdzielni Mieszkaniowej w Lubartowie uważany był za "mecenasa". Za prowadzenie jej spraw wziął prawie 600 tys. zł. A spółdzielnia... nie zyskała na tym ani złotówki.
Pod koniec lat 90. jej szefowie starali się o zwrot pieniędzy ze Skarbu Państwa za wybudowanie infrastruktury na swoich najnowszych osiedlach: przy ul. 1 Maja i Popiełuszki. Za własne pieniądze oraz kredyt spółdzielnia wybudowała tam sieć centralnego ogrzewania i kotłownię.
Do odzyskania zainwestowanych pieniędzy wynajęła Zbigniewa D. ze Szczecina. Mężczyzna uchodził za zdolnego prawnika, który bez problemu wygrywał już takie sprawy. Spółdzielcy wypłacili mu 120 tys. złotych honorarium. I rzeczywiście - odzyskała aż 7,6 mln zł. Ale okazało się, że zwrot pieniędzy wynika z obowiązujących przepisów.
Wystarczyło jedynie złożyć odpowiedni wniosek w urzędzie wojewódzkim.
Nie trzeba było nikomu płacić ani grosza za pośrednictwo.
To nie wszystko. Zbigniew D. dostał też 440 tys. zł, czyli pierwszą część honorarium za poprowadzenie sprawy przeciwko Urzędowi Miasta w Lubartowie. Spółdzielnia zamierzała wytoczyć proces o odzyskanie pieniędzy za budowę osiedlowej infrastruktury. Ostatecznie z tego zrezygnowała. Nie wypłaciła "mecenasowi” drugiej części honorarium.
Zbigniew D. został oskarżony o wyłudzenie z lubartowskiej spółdzielni prawie 600 tys. zł oraz próbę wyłudzenia kolejnej kwoty - blisko 300 tys. zł. Prokuratura zarzuca mu to, że oszukał władze spółdzielni wmawiając im, że ma odpowiednie przygotowanie prawnicze. Sprawa trafiła już do Sądu Okręgowego w Lublinie.
- Chcemy wystąpić w niej jako oskarżyciel posiłkowy - mówi Jacek Tomasiak, obecny prezes SM w Lubartowie.