Regularne polowania na domowe zwierzęta odbywają się w lubelskiej dzielnicy Dziesiąta. Do weterynarzy ciągle zgłasza się ktoś z postrzelonym kotem lub psem. W weekend do podobnego zdarzenia doszło na Czubach.
– Ktoś musiał dobrze celować – mówi właścicielka. – Gdyby śrut ugodziłby centymetr dalej, trafiłby w tętnice i piesek by nie przeżył.
Zaledwie trzykilogramowa psina zaczęła wyć z bólu. Właścicielka od razu zawiozła ją do weterynarza, który wydobył śrut. Zaniosła go do komisariatu przy ul. Różanej.
Wszystko wskazuje, że strzał padł z jednego z okolicznych bloków. Sprawca musiał się szybko schować za firanką.
– Co za znieczulica i nieodpowiedzialność – mówi właścicielka. – Co komu zawinił mój piesek. Przecież na balkonie mogły być dzieci albo ktoś dorosły – dodaje. Psa czeka leczenie. Nie wiadomo czy rana szybko się zagoi.
W dzielnicy Dziesiąta takie zdarzenia to już prawdziwa plaga. – Niedawno ktoś postrzelił mojego kota. Od weterynarza usłyszałam, że to nie pierwszy taki przypadek – opowiada pani Małgorzata, mieszkanka Dziesiątej.
– Sam pamiętam, że trafiło do nas przynajmniej dziewięć rannych kotów i kilka psów. Ale takich zwierząt było znacznie więcej. Mój szef ma całą listę takich przypadków, ale wyjechał na urlop. Jak wróci, będzie miał co opowiadać – mówi Tomasz Głusiuk z kliniki weterynaryjnej przy Kruczkowskiego. – Cała ta seria zaczęła się wiosną i trwa do tej pory. Ranne zwierzęta trafiają do nas przede wszystkim z okolic ul. Dunikowskiego.
A opowieści lekarzy są drastyczne. – To nie były lekkie obrażenia. Trafił do nas kot, który miał wybite śrutem oko, był przestrzelony na wylot jamnik, przestrzelony kot. Niech pan się nie dziwi. Jeżeli śrutem można przestrzelić na wylot puszkę, to co dopiero miękkie tkanki – dodaje Głusiuk.
Jacek Deptuś, z lubelskiej policji, potwierdza, że do Komisariatu III Policji zgłaszają się właściciele rannych zwierząt trafionych śrutem. – Postępowania prowadzone są w kierunku złamania ustawy o ochronie zwierząt – mówi Deptuś.