Zwrotu 1,2 mln zł żąda miasto od firmy prowadzącej gimnazjum i liceum przy ul. Kowalskiej w Lublinie. Ratusz twierdzi, że szkoły wzięły za dużo pieniędzy na uczniów pobierających naukę w domu. Gdy urzędnicy stwierdzili braki w dokumentacji, wymagane opinie wystawiono hurtowo
Sprawa dotyczy dwóch lubelskich szkół: Liceum Śródziemnomorskiego i Gimnazjum Śródziemnomorskiego, gdzie duży odsetek uczniów korzystał z nauczania domowego (nie mylić z indywidualnym).
Mowa o takim trybie kształcenia, gdzie dziecko nie ma nauczycieli, a jego edukację biorą na siebie rodzice. Uczeń zjawia się w szkole tylko na egzamin potwierdzający wiedzę i po świadectwo. To sposób dla tych, co chcą sami uczyć dziecko lub pracują za granicą.
Choć szkoły prawie nie widzą tych uczniów, to otrzymują na nich dotacje. Do końca 2015 r. dostawały tyle samo, co za „zwykłego” ucznia, teraz już tylko 60 proc. stawki. Ale i tak daje to prawie 300 zł miesięcznie od ucznia.
Nad tym, czy szkoły Śródziemnomorskie nie dostają przypadkiem za dużo pieniędzy, kontrolerzy zaczęli się zastanawiać, gdy zauważyli, że z roku na rok przybywa tam „domowych” uczniów. Jeszcze w roku szkolnym 2013/14 byli to pojedynczy licealiści, zaś dwa lata później już 40 na 100. Gimnazjum doszło do 130 na 200.
– Zaciekawił nas ten wzrost – wyjaśnia Anna Morow, dyrektor Wydziału Audytu i Kontroli w Urzędzie Miasta, która wysłała do szkoły kontrolę. Urzędnicy stwierdzili, że w szkole brakuje dokumentów kluczowych dla uznania, że uczeń może być kształcony w tym trybie.
Do każdego z „domowych” uczniów szkoła powinna mieć opinię uprawnionej poradni pedagogicznej mówiącą, że dany uczeń nadaje się do takiego kształcenia. Wyłącznie z tą opinią dyrektor ma prawo wydać decyzję stwierdzającą, że spełni on obowiązek szkolny w domu.
– Większość uczniów nie miała wymaganych opinii – mówi Artur Jurkowski, jeden z kontrolerów.
Dopiero w trakcie kontroli w szkołach nagle pojawiło się 165 opinii. Zostały wystawione w ciągu zaledwie trzech dni i to przez jedną osobę. A na dodatek wystawiła je poradnia, która nie jest do tego uprawniona.
Nie tylko to zadziwiło urzędników. W badanych trzech latach doliczono się aż 115 „domowych” uczniów zza wschodniej granicy. Ani nie mieli polskiego obywatelstwa, ani nie udokumentowano, że mieszkają w Polsce. A bez tego nie można mówić o obowiązku szkolnym, więc również o dotacjach.
Kolejną ciekawostką było to, że większość uczniów kształconych w tym trybie była spoza Lublina – nawet z Wałbrzycha czy Łomży. Nie można jednak postawić zarzutu, że nauka była fikcyjna, bo w papierach są dowody na egzaminy. Jedyne, co może kwestionować miasto, to brak opinii pedagogicznych.
Ratusz uznał, że szkoły pobrały dotację „w nadmiernej wysokości” i zażądał zwrotu blisko 1,2 mln. zł. W sekretariacie szkoły usłyszeliśmy, że właściciele szkół są na urlopie i na ich komentarz można liczyć dopiero po 15 sierpnia.