Tylko zimna krew maszynisty pociągu uratowała życie kierowcom, którzy znaleźli się na torach w podlubelskim Motyczu. Dróżnik nie opuścił szlabanów. Był tak pijany, że ledwo stał. Teraz może posiedzieć nawet 8 lat.
U oficera dyżurnego policji rozdzwania się telefon. Kierowcy, którzy jeszcze nie ochłonęli, proszą o interwencję. Podobne zgłoszenia odbiera komisariat w Bełżycach. Na miejsce jadą radiowozy. - Okazało się, że dróżnik był pijany. W wydychanym powietrzu miał ponad 2,2 promila alkoholu. Nie był rozmowny. Tylko bełkotał - relacjonuje Agnieszka Kwiatkowska z Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. 53-letni mężczyzna zaczął pracę dwie godziny wcześniej. Na kolei służył od 35 lat. Następne 8 lat może spędzić w więzieniu. Tyle grozi za "spowodowanie zagrożenia katastrofą w ruchu lądowym”. I najprawdopodobniej taki zarzut postawią mu śledczy. Wczoraj Wojciech K. trzeźwiał jeszcze w komendzie przy ul. Północnej w Lublinie. Może wrócić do pracy. Ale tylko po dyscyplinarkę. - Nie ma tu dla niego miejsca - mówi Lech Olszewski z lubelskiego oddziału spółki PKP Polskie Linie Kolejowe.
Zaraz po zajściu kolej wprowadziła ograniczenie prędkości na tym odcinku torów. - Do 20 km na godzinę. Wtedy pociąg może bezpiecznie wyhamować - dodaje Olszewski. A ruchem kierowała policja. Funkcjonariusze czekali prawie trzy godziny, aż przyjedzie trzeźwy dróżnik. - Musieliśmy go ściągać z urlopu - przyznaje Olszewski.
Na terenie działania lubelskiego Zakładu Linii Kolejowych są 32 strzeżone przejazdy. Przypada na nie... jeden alkomat.