Alarm chemiczny przy ul. Pocztowej w Lublinie to na szczęście nie efekt zamachu terrorystycznego. Paczka, która w niedzielę w nocy postawiła na nogi straż, policję i pracowników poczty zawierała substancję ropopochodną nieszkodliwą dla ludzi.
Winny całego zamieszania jest nadawca z Kątów Wrocławskich, który nie oznakował przesyłki.
- Wyglądało groźnie. Mieliśmy trudności z identyfikacją substancji w przesyłce - mówi st. kpt. Mirosław Hałas, komendant miejski Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie. - Stwierdziliśmy wstępnie, że może być to dwusiarczek węgla. Substancja znajdowała się w półlitrowej butelce, która stłukła się podczas transportu.
Większość z kilogramowej zawartości wyparowała. Stąd trudności z dokładną analizą. Późniejsze badania chromatografem gazowym nie potwierdziły jednak podejrzeń, że może to być trucizna.
- W przesyłce znajdował się produkt ropopochodny, tzw. komponent A1, wyprodukowany w rafinerii Czechowice - mówi Marian Siejczuk, szef Prokuratury Rejonowej Lublin-Południe. - Nie zagrażał ludziom. Sprawcą całego zamieszania był nadawca paczki, który jej czytelnie nie oznakował. Nie był to akt terrorystyczny. Nie popadajmy w psychozę.
Nadawcą przesyłki była firma z Kątów Wrocławskich, która zajmuje się m.in. handlem materiałami pędnymi. Odbiorca to kontrahent z Białej Podlaskiej.
- Paczka miała być przepakowana na lubelskim dworcu do tzw. worka odsyłkowego. - tłumaczy Jacek Piasecki, rzecznik prasowy Dyrekcji Okręgu Poczty w Lublinie. - Nie miała żadnych oznaczeń wskazujących na zawartość łatwo palnego, bądź wymagającego szczególnej ostrożności materiału. Pracownicy poczty zareagowali prawidłowo. W przypadku znalezienia podejrzanie wyglądającej przesyłki mają obowiązek zachować szczególną ostrożność.
O jakie przesyłki chodzi, rzecznik nie odpowiedział, zasłaniając się tajemnicą służbową. - Odmienne, niż zwykłe paczki - stwierdził jedynie.
Według rzecznika poczta w takich przypadkach jest bezsilna. - Nie wiemy, co zawierają przesyłki - tłumaczy J. Piasecki. - Dziwi mnie beztroska nadawcy. Na szczęście mieliśmy do czynienia z niegroźną substancją.
Nadawca może zostać obciążony kosztami akcji. Przed kilkoma laty sprawca fałszywego alarmu bombowego w Lublinie, wskutek którego ewakuowano mieszkańców budynku, musiał zapłacić ponad 20 tys. złotych refundując koszty przeprowadzonej akcji.