Po sprzedaży własnych łez można było sprzedawać osobiste przedmioty i historie. - Nawet niewielkie sumy są dla ludzi wabikiem - mówią autorzy kolejnego społecznego projektu artystycznego
Przed dwa dni czekali na osoby, które odpowiedzą na ich apel. Mieli do wydania kilka tysięcy złotych. Jedynym warunkiem było to, że osoba sprzedająca musiała być z Kalinowszczyzny lub przedmioty musiały mieć jakiś związek z tą dzielnicą. Osoba sprzedająca podawała jedynie imię i nazwę ulicy. No, ale jak tu pod nazwiskiem oferować PRL-owskie medale męża czy po-rozwodowe sztućce…
- Najwięcej, około 300 złotych wydaliśmy kupując projektor filmowy, ekrany, kamerę, filmy i parasol na dodatek. Jeden z mieszkańców okazał się fotoamatorem, kręcił rodzinne uroczystości i dzielnicę. W projektorze już spaliliśmy lampę, ale nie będzie problemów ze znalezieniem dobrej. Pokaz będzie hitem wernisażu - dodaje Szymon Pietrasiewicz. Bo przedmioty staną się częścią ekspozycji w przestrzeni publicznej Lublina. Jej otwarcie w przyszłym miesiącu.
- W sumie było kilkadziesiąt osób ale tak naprawdę to jedna miała parcie na pieniądze. Reszta przychodziła i akceptowała nasze ceny. Ciuchlandowe. Mówili, że zwróci im się podróż. Przynosili rzeczy, które głupio wyrzucić a sprzedać do muzeum to, co innego. W niedzielę była pani z Lwowskiej, która przyniosła rzeczy swoich zmarłych braci - grzebień, ołówek… A druga kosmetyczkę i osobiste przedmioty po mamie, która była regionalistką, przewodnikiem miejskim i oprowadzała po Kalinowszczyźnie wycieczki. Kupiliśmy sukienkę w której inna kobieta była na studniówce. Studniówka była specjalna, bo dzień wcześniej zostawił tą panią narzeczony i poszła z kuzynem - opowiadają autorzy projektu.
Pietrasiewicz nie chce porównywać Muzeum Powszechnego do skupu łez, który był organizowany w lipcu przez rezydentów jego Rewirów/Pracowni Sztuki Zaangażowanej Społecznie. - Z doświadczenia wiem, że prośba o podarowanie czegoś nie skutkuje, sytuacja skupowania jest wabikiem - dodaje Pietrasiewicz.
Na razie efekty kupowania przedmiotów nie wyglądają porywająco, bo każda "osoba-ofiarodawca” to oddzielny czarny foliowy worek. Ale po rozwiązaniu jest co opowiadać. Bo tak naprawdę chodziło o opowieści.