– Według mojej wiedzy w 2007 roku w urzędzie pracowało ponad 500 osób, teraz podobno jest ich ponad 1400. Nie wiem, czy tylu pracowników jest potrzebnych – mówi Jarosław Stawiarski, nowy marszałek województwa lubelskiego
• Dlaczego właśnie pan?
– O to trzeba zapytać Komitet Polityczny Prawa i Sprawiedliwości i ludzi, którzy decydują o najważniejszych rzeczach w naszej partii i w państwie.
• Nie żal panu pracy w Ministerstwie Sportu i Turystyki?
– Oczywiście, że jest żal, bo lubiłem to, co robiłem. Spotykałem się z setkami samorządowców, przyjmowałem ich w gabinetach, jeździłem doglądać inwestycji. Zajmowałem się też nadzorem nad związkami sportowymi oraz Stadionem Narodowym i Centralnym Ośrodkiem Sportu. To była bardzo ciekawa praca, ciągle się coś działo. Kiedy okazało się, że jestem kandydatem na marszałka, to żal trochę ścisnął serce. We wtorek złożyłem rezygnację. Myślę, że już wpłynęła na ręce premiera Mateusza Morawieckiego.
• Miał pan wpływ na wybór swoich współpracowników w zarządzie województwa?
– W każdej szanującej się formacji dobór jest konsultowany. Takie konsultacje były i ten skład jest zgodny z naszymi oczekiwaniami. Oprócz tego Solidarna Polska i Porozumienie zgłosiły swoje kandydatury, bo jesteśmy wielką koalicją. Mamy pięcioosobowy zarząd, na którego czele stoję ja.
• Podzieliliście już zakres kompetencji poszczególnych członków zarządu?
– Tego jeszcze nie ustaliliśmy. Mam pewien plan, ale najpierw przedyskutujemy to we własnym gronie.
• Sport zatrzyma pan dla siebie?
– Myślę, że tak, bo kocham sport i zajmowałem się nim przez ostatnie trzy lata. Nieskromnie powiem, że mam swój wkład w powstanie wielu inwestycji sportowych w naszym regionie.
• Zaskoczyła pana rezygnacja Bogny Bender-Motyki z funkcji członka zarządu i zamieszanie wokół rekomendacji Solidarnej Polski?
– Nasi koalicjanci są autonomicznymi bytami i udzielane przez nich rekomendacje to wewnętrzne sprawy poszczególnych partii. Ja w polityce jestem od 20 lat i nic mnie w niej nie jest w stanie zaskoczyć. To, że ktoś wycofuje rekomendację, to normalna procedura.
• Pańską kandydaturę na marszałka poparli nie tylko przedstawiciele klubu PiS. Głosowało na nią co najmniej dwóch przedstawicieli opozycji. Domyśla się pan, kto to mógł być?
– Nie chcę się domyślać. Cieszę się, że ktoś uznał, że warto oddać na mnie głos. To świadczy o tym, że opozycja nie jest monolitem i są tam ludzie, którzy chcą współpracować.
• Jaka będzie pana pierwsza decyzja w roli marszałka?
– Trochę mnie pan zaskoczył. Najpierw muszę poznać gmach, bo jestem tu pierwszy raz, i dobrać najbliższych współpracowników. Bez nich nie dam rady. Muszę mieć grono ludzi, którzy będą mi pomagać. Ten proces będzie musiał potrwać, bo to kwestia najważniejsza.
• Urzędnicy obawiają się roszad kadrowych. W urzędzie mówi się o liście osób do zwolnienia, na której jest kilkaset nazwisk. Część dyrektorów i kierowników już odeszła z pracy. Zmiany będą duże?
– Według mojej wiedzy w 2007 roku w urzędzie pracowało ponad 500 osób, teraz podobno jest ich ponad 1400. Nie wiem, czy tylu pracowników jest potrzebnych, czy przybyło aż tyle nowych zadań. Przeprowadzimy audyt i wtedy będziemy podejmować decyzje. Jesteśmy pragmatykami i działamy tylko w przepisach prawa.