Psie kupy zalegają na skwerach, trawnikach, chodnikach
i w piaskownicach. Tony odchodów z groźnymi pasożytami codziennie trafiają na ulice Lublina. Straż Miejska bezradnie rozkłada ręce, bo tylko nieliczni właściciele psów sprzątają po swoich pociechach.
Większość przechodniów nie komentuje sprzątania po swoim psie. Są wyjątki. – Jeden starszy pan był wyraźnie zainteresowany. Pytał skąd mam szczypce, bo jego żona ma dwa psy i taki sprzęt mógłby się przydać. Innym razem grupka chłopaków kpiła z tego, co robię – mówi handlowiec ze Sławinka.
Nie do śmiechu jest ludziom, którzy po przejściu chodnikiem, nerwowo rozglądają się, o co wytrzeć buty. Straż Miejska rozkłada bezradnie ręce. – Musimy zastać właściciela z psem na gorącym uczynku. To bardzo trudne. Musielibyśmy chodzić za każdym psem. Czasem dzwonią po nas świadkowie zdarzenia, ale kiedy trzeba złożyć oficjalne zeznanie, wycofują się – tłumaczy Robert Gogola, rzecznik prasowy Straży Miejskiej w Lublinie.
Straż Miejska praktycznie nie karze właścicieli psów. A grozi za to nawet do 500 zł. Gogola mówi, że w ubiegłym roku zaledwie dwie osoby dostały mandat za to, że ich psy zanieczyściły ulicę. – Chcemy przede wszystkim, żeby ludzie sami zrozumieli, że należy sprzątać po swoich pieskach – tłumaczy rzecznik SM. W Lublinie jest ok. 10 tys. psów.
Strażnicy miejscy często słyszą: przecież płacę podatek za psa, niech kto inny sprząta. Rzecz w tym, że podatek idzie na schronisko dla bezdomnych psów. A właściciele piesków mają powód, żeby sprzątać.
Psie odchody mogą zawierać glisty i pasożyty, które wywołują np. toksokarozę. Ich nosicielami jest ok. 90 % szczeniąt. W dodatku nie wszyscy właściciele regularnie odrobaczają swoje zwierzęta. Kupy trafiają do piaskownic lub miejsc, gdzie bawią się dzieci.