Nieoczekiwany zwrot w procesie Mariana S., byłego dyrektora z Urzędu Miasta, który pozwolił wyciąć drzewa ze skweru przy Walecznych. Sąd nie wydał wczoraj wyroku, bo uznał, że dyrektor może odpowiadać za cięższe przestępstwo niż to, o które oskarżał go prokurator
Sprawa wycinki 71 drzew rozgrzewała lubelską opinię publiczną w lutym 2012 r. Właśnie wtedy parafia prawosławna będąca właścicielem terenu dawnego cmentarza przy Walecznych wykorzystała zezwolenie na usunięcie drzew uzyskane w listopadzie 2011 r. Zezwolenie podpisał Marian S. ówczesny dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska w Urzędzie Miasta. Zrobił to dzień przed swoim odejściem z urzędu.
O taką decyzję parafia prosiła dwa razy. Za pierwszym tłumaczyła, że teren potrzebny jest pod inwestycję, ale wycofała ten wniosek i złożyła nowy. W tym drugim stwierdzała, że drzewa są w tak złym stanie, że zagrażają bezpieczeństwu i dlatego należy je wyciąć.
W uzasadnieniu podpisanej przez Mariana S. decyzji można było przeczytać, że „na podstawie przeprowadzonej w terenie wizji lokalnej stwierdzono, że ww. drzewa i krzewy są w słabej kondycji zdrowotnej (…) mogą stanowić zagrożenie bezpieczeństwa osób i mienia”. Potem okazało się, że wizji lokalnej nie było i najprawdopodobniej tylko 14 drzew kwalifikowało się do wycinki ze względu na zły stan.
Zdaniem śledczych były dyrektor wiedział o tym, że oględziny nie zostały przeprowadzone. Na tej podstawie Marian S. został oskarżony o tzw. przestępstwo urzędnicze opisane w art. 231 Kodeksu karnego. Przewiduje on karę dla funkcjonariusza publicznego, który „przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego”.
Dodajmy, że gdyby zgoda na wycinkę została wydana ze względu na planowaną budowę, wtedy parafia mogłaby zostać obciążona opłatą wynoszącą nawet 2 mln zł. Takiej opłaty nie nalicza się w przypadku wycinki mającej usunąć zagrożenie.
W tej sprawie sąd przesłuchał już wszystkich świadków, były też mowy końcowe i wczoraj spodziewany był wyrok. Ale zamiast wyroku zebrani w sali rozpraw (oskarżonego tam nie było) usłyszeli, że zachowanie Mariana S. może zostać podciągnięte także pod inny paragraf, który mówi o poświadczeniu nieprawdy w dokumencie. A za to grozi już wyższa kara, bo do 5 lat więzienia. Tymczasem kara za „przestępstwo urzędnicze” to maksymalnie 3 lata pozbawienia wolności.
– Cieszy nas decyzja sądu – komentowała wczoraj po wyjściu z sali rozpraw pani Barbara, mieszkająca niedaleko skweru przy Walecznych. – Rzadko się zdarza, żeby sąd poszedł dalej, niż prokurator.
Termin kolejnego posiedzenia został wyznaczony na 30 listopada.