Ludzie brodzący po kolana w wodzie i samochody jak amfibie. Tak wygląda życie mieszkańców domków przy ul. Głównej. - To jakiś koszmar
- załamują ręce.
Pani Justyna wraz z rodziną już nieraz interweniowała w Urzędzie Miasta. - Najgorsze, że ta woda spływa na naszą posesję, bo tu nie ma studzienek. Ciągle mamy albo błoto, albo lodowisko przed domem - mówi Duszyńska.
Najgorzej jest podczas deszczu lub na wiosnę, kiedy topnieje śnieg. Wtedy droga "płynie”. Ogromne bajoro ma długość około 10 metrów i szerokość całej ulicy. Każdy z mieszkańców codziennie pokonuje tę przeszkodę przynajmniej dwa razy.
- Czy nic się nie da z tym zrobić? - pyta pani Małgorzata, właścicielka jednego z domów. - Musimy przechodzić przez to jezioro, bo nawet chodnika tu nie ma. Na przystanek na al. Warszawską docieram zawsze w kompletnie przemoczonych butach. Dlatego ciągle się przeziębiam.
Dodatkowo kierowcy przejeżdżający przez bajoro, nie zważają na przechodniów. - Woda leje się na nas jak z fontanny - denerwuje się pani Małgorzata.
- W zimie też nie jest najlepiej. Bajoro zamarza i wtedy mamy ogromne lodowisko. Co chwila ktoś się przewraca, ludzie łamią ręce - dodaje pani Justyna.
Kierowcy też mają dość. Codzienne zanurzanie silników w wodzie niszczy ich auta. - Już kilka razy musiałem naprawiać samochód przez tę kałużę. Jakoś muszę przejechać, bo innej drogi nie ma. Ciekawe, kto mi zwróci pieniądze za te naprawy - oburza się pan Wojciech, jeden z mieszkańców.
- To jest droga miejska, dlatego urzędnicy powinni nam pomóc - uważa Duszyńska. Jej zdaniem, błąd został popełniony przy wydawaniu pozwolenia na budowę. - Miasto nie zapewniło nam odwodnienia ulicy. Przecież wystarczyłoby jakieś studzienki porobić! Podobno jest jakiś projekt, ale nie ma pieniędzy na jego realizację - tłumaczy pani Justyna.
- Zgłoszenie zostało przyjęte i będziemy działać. Wyślemy na ulicę Główną ludzi, którzy sprawdzą, dlaczego taka sytuacja ma miejsce - obiecuje Andrzej Bałaban, zastępca dyrektora Wydziału Gospodarki Komunalnej Urzędu Miasta.
Do sprawy wrócimy.