Wysoką skutecznością w leczeniu chorych z najcięższymi postaciami niewydolności oddechowej może się pochwalić zespół specjalistów z SPSK1 w Lublinie. Chodzi o pacjentów, na których nie działają standardowe metody leczenia i kwalifikują się do tzw. terapii pozaustrojowej. Lubelscy lekarze jeżdżą do takich przypadków jako nieliczni w Polsce, nawet kilkaset kilometrów.
Ponadregionalny Ośrodek Pozaustrojowego Leczenia Niewydolności Wielonarządowej działa w SPSK1 od ponad roku. Lekarze korzystają z tzw. płucoserca.
– Pierwszego chorego przyjęliśmy na przełomie stycznia i lutego 2016 roku. Do tej pory mieliśmy 15 pacjentów, z czego 8 zostało przewiezionych z innych szpitali z województwa lubelskiego i mazowieckiego – opowiada dr hab. n.med. Mirosław Czuczwar, kierownik II Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii SPSK1 w Lublinie.
– Kiedy mamy zgłoszenie ze szpitala, że jest pacjent, który kwalifikuje się do takiego leczenia, wysyłamy ekipę na miejsce. Podłączamy pacjenta do aparatury i transportujemy karetką do naszego szpitala. Możemy się pochwalić bardzo dobrymi wynikami, bo z tych 8 transportowanych pacjentów 6 przeżyło. Najdalszy transport został zrealizowany z Ciechanowa w województwie mazowieckim – ok. 300 km.
W Lubelskiem nie było wcześniej ośrodka z dostępem do tak szerokiego zaplecza diagnostyczno-terapeutycznego, umożliwiającego leczenie pacjentów z najcięższymi postaciami niewydolności wielonarządowej.
Jacy pacjenci kwalifikują się do takiej terapii? – Chodzi m.in. o osoby z ciężkimi zakażeniami układu oddechowego. To przypadki, w których zawiodły inne standardowe metody leczenia. Przeciwwskazaniem jest natomiast długi okres wentylacji na oddziale szpitalnym – zaznacza dr Czuczwar. – Moglibyśmy pomóc jeszcze większej grupie chorych, niestety lekarze często zbyt późno zgłaszają nam takie przypadki. Powinni to robić od razu po tym jak zaobserwują, że np. respirator już nie działa na chorego. Tu liczy się każda chwila. Jeśli zajdą nieodwracalne zmiany w organizmie, to nasza interwencja nie ma sensu.
Dodaje, że takie leczenie jest możliwe u pacjentów, u których są szanse na poprawę stanu zdrowia. – Mogą to być zarówno osoby młode, jak i starsze. Do tej pory nasz najmłodszy pacjent miał 25 lat, a nastraszy był po siedemdziesiątce – podkreśla dr Czuczwar.