Zbliża się godzina "zero”. Przed halą MOSiR w Lublinie coraz więcej ludzi. Młodych i starych, rozhisteryzowanych i spokojnych, zadowolonych i nie. Po 18 są już wielkie tłumy i małe kłopoty.
- Bardzo lubię ten zespół - deklaruje 6-letnia Marzenka Jóźwiak. Z Marzenką wybrały się jeszcze mama Izabela i babcia Danuta Jabłońska. - Panie idą, bo muszą, czy z własnej woli? - pytam. - Właściwie to też lubimy "Ich Troje” - odpowiadają.
Na koncert szli głównie nastoletni fani. Były jednak wyjątki. - Nie znoszę tego zespołu - podkreśla Dorota, studentka. - Kicz i zmora dla uszu. Ale mój chłopak ich kocha i zaciągnął mnie tu prawie siłą. Bo może mi się spodoba...
Trudno dostać się do hali. Kolejka posuwa się bardzo wolno. Sprawdzanie, ochrona itd. Zdaniem policjantów obstawiających imprezę jest bardzo spokojnie. - Jeżeli już coś ma się dziać, to po koncercie.
- Z tymi ludźmi coś nie tak - kręci głową z niezadowoleniem pani Maria, handlująca zabawkami przed halą. Towar sprowadziła specjalnie na koncert "Ich Troje”. - I nikt się nawet nie zapyta po ile. A mam takie ładne świecące rogi.
Lepiej było w środku. Po hali krążyły dziewczyny sprzedające "coś” święcącego. Dobrze szły napoje. Wszyscy czekali już tylko na gwiazdy wieczoru. Życie umilały teledyski wiadomo kogo. - Proszę uważać przy zdjęciach, bo urwie nogę - instruował naszego fotoreportera Paweł Suchożebrski, pirotechnik zespołu. - Lepiej nie stawać przy tych rurkach.
W pewnym momencie słychać głos Michała Wiśniewskiego, lidera "Ich Troje”. - Możecie go zdjąć ze sceny? I ochroniarze ściągają Konja. Rozpoczyna się koncert. Część publiczności ekstatycznie reaguje na każdy ruch zespołu. Lider podnosi rękę - spazm. Chwyta się za serce - jeszcze większy spazm. Ale niektórzy przyglądają się temu ze zdziwieniem i spokojnie siedzą na trybunach.
Nie wszyscy mają na to czas: ochroniarze. Jest ich około czterdziestu. Przed nimi ciężkie zadanie. Zwłaszcza dla tych stojących pod sceną. Co kilka minut rzucają się w tłum i zabierają aparaty fotograficzne. Wywlekanie kliszy, baterii i zwrot. - W prasie pokazały się kiedyś nie autoryzowane zdjęcia z prywatnego aparatu. Za to grozi proces, bo zespół bardzo rygorystycznie dba o własny wizerunek - wyjaśnia Artur Korgul, właściciel agencji Max Media, organizator lubelskich występów.
Koncert, rozszerzony o dodatkowy utwór, skończył się tuż przed 22. - Michał był bardzo zadowolony z koncertu i lubelskiej publiczności - dodaje Korgul. Potem było spotkanie z przyjaciółmi zespołu i z wychowankami domu dziecka przy ul. Sierocej. Michał Wiśniewski zaprosił je do własnej garderoby. Co działo się później, nie wiadomo. Z zespołem rozmawiać nie można, a w hotelu Unia, gdzie "tych troje” mieszkało, również nałożono embargo na informacje. - Nic nie możemy powiedzieć, po artykułach w prasie zrobiła się afera - mówią pracownicy i od razu znikają za rogiem.
Z tego, co udało nam się ustalić, nie wydarzyło się jednak nic specjalnego. Żadnych niespotykanych zamówień w restauracji, ekscesów. Taki normalny, spokojny zespół...