Tony wylanego betonu, wagony stali. Prąd, woda, kanalizacja, telefon, odpowiednia wentylacja. Do tego nowoczesne uzbrojenie. Gdyby Hitler zaatakował Sowietów rok później, pod Lubyczą Królewską miałby ciężką przeprawę.
Budujemy nowy schron
Dotarliśmy do ostatnich żyjących świadków tamtych wydarzeń. - Przyszli, powiedzieli: "Do roboty” i koniec - wspomina 88-letni Emil Kogut z Huty Lubyckiej. - Szwydkin był dowódcą. Dzień w dzień dowoziliśmy końmi wodę, deski na szalunki i kopaliśmy doły.
Najpierw jednak trzeba było wytyczyć miejsca pod przyszłe schrony. Po wykopaniu fundamentów teren budowy szczelnie ogrodzono. - Płot z desek miał jakieś trzy metry, i to nasza robota była - opowiada 85-
letni Józef Podbrożny z Huty Lubyckiej, który podobnie jak Kogut był cieślą. - Później za ogrodzenie nikogo nie wpuszczali. Był strażnik, pilnował.
Jakby ktoś złamał zakaz, kula w łeb.
Furman pod płotem
Większość schronów jest dwupoziomowa, ale niektóre posiadały trzecią kondygnację. Strop ma do 175 cm grubości, ściany zewnętrzne od 100 do 200 cm.
Bunkry, jak na owe czasy, były bardzo nowoczesne. Wyposażono je - jak piszą Paweł Wład i Marek Wiśniewski, autorzy przewodnika "Roztocze Wschodnie” - w chowane peryskopy i najlepsze sowieckie uzbrojenie. Czerwonoarmiści podprowadzili prąd i wodę, nie zapomnieli o wentylacji, kanalizacji i łączności telefonicznej. Schrony były powiązane siecią okopów i rowów, umożliwiających wymianę załóg.
Psu na budę
Niemieccy generałowie mieli świetne rozeznanie w postępach radzieckich prac, bo... Rosjanie specjalnie się nie kryli z budową schronów i rowów przeciwczołgowych. - Samoloty niemieckie krążyły tu na okrągło - wspomina Kogut.
Los umocnień został przesądzony już w momencie ataku. Jak podają ostatni świadkowie, tylko część przygotowanych i obsadzonych przez załogi schronów podjęła walkę. Czołgi niemieckie, wykorzystując lukę w umocnieniach na dwukilometrowym odcinku między Hutą Lubycką i Wolą Wielką, przeszły w kierunku na Werchratę i od tyłu zaatakowały broniące się schrony.
Niemcy nie wykorzystali radzieckich fortyfikacji do celów militarnych. Wysadzili za to szereg obiektów dla odzyskania kopuł, pancerzy strzelnic działowych oraz wysokogatunkowej stali. Opuszczone schrony stały się poza tym źródłem uzbrojenia dla AK, a później dla UPA. Nie obyło się bez tragedii. W latach 50. niewypał rozerwał nastolatka, zbieracza pocisków, którego w Hucie Lubyckiej nazywali "Pif-Paf”. W latach 80. zginął tu chłopak, który przytargał do szkoły podobne znalezisko.
Ratujmy, co się da
To może być atrakcja turystyczna gminy. Już teraz nie brakuje zwiedzających. - Chcemy wyznaczyć ścieżki umożliwiające swobodne dotarcie do bunkrów i zorganizować pola namiotowe w Hucie Lubyckiej i Mostach Małych - dodaje sekretarz.
A jeden z mieszkańców Lubyczy Królewskiej marzy już o otwarciu w bunkrze... restauracji.