Przegrana sprawa w sądzie cywilnym, skargi do rektora o wymuszanie pieniędzy, dochodzenie w prokuraturze – to bilans działalności profesora F., kierownika Kliniki Chirurgii Klatki Piersiowej AM przy SPSK 4 przy ul. Jaczewskiego w Lublinie. – Myślę, że było to do przewidzenia – mówi lekarz z Akademii Medycznej. – Ten człowiek od jakiegoś czasu stracił instynkt samozachowawczy. Zastanawiające było, jak długo wytrzymają to pacjenci.
d
Kłopoty profesora F. zaczęły się od pacjentki z Janowa Lubelskiego. W 1997 roku Anna W. zgłosiła się do profesora na konsultacje. Kobieta, już niemłoda, cierpiała z powodu bólu kręgosłupa. Przyczyną mógł być przerośnięty biust.
– W Janowie mówiło się, że F. robi takie operacje. Poza tym profesor z Lublina to w końcu autorytet – mówi pacjentka. – F. zaproponował mi operację zmniejszenia biustu. Twierdził, że umie je robić z powodzeniem i że to zakończy moje kłopoty. Decyzję o zabiegu podjęłam dopiero rok później.
• Dlaczego?
– Profesor chciał za operację 1500 złotych. Nie jesteśmy zbyt bogaci – mówi mąż Anny W. – Po roku obniżył cenę do 1000 złotych.
Miało być inaczej
– Uzgodniliśmy, że operacja będzie przebiegać dwufazowo. Najpierw profesor usunie mi cystę, po miesiącu zmniejszy biust – mówi Anna W. – Niestety, po zabiegu obudziłam się już ze zmniejszonymi piersiami. F. chwalił się w klinice, jak pięknie wykonał operację plastyczną.
Po czterech dniach Anna W. została wypisana do domu. Pacjentka była załamana efektem operacji. Rany ropiały, szwy się rozchodziły. Pojechała do profesora.
– Już nie chwalił się swoimi wynikami – mówi. – Zamknął się ze mną na klucz w gabinecie, na żywca usuwał martwicę. Ale obiecywał, że będzie dobrze. I kazał dalej się leczyć w Janowie Lubelskim.
Anna W. cierpiała. Rany ropiały, martwicę trzeba było sukcesywnie usuwać. Była zrozpaczona.
– Życia z nią nie było – wspomina mąż. – Całe dnie płakała, wpadła w depresję. Żonie nie chodziło przecież o to, by mieć piękny biust, bo nie szła na modelkę. Uwierzyła, że operacja pomoże na kręgosłup. Zamiast tego, wpadła w taki stan, że zaczęła się leczyć u psychiatry.
Anna W. rany leczyła do sierpnia. Martwe brodawki odpadły, zostały szpecące blizny. Została bezpowrotnie okaleczona. Wtedy postanowiła szukać sprawiedliwości.
Pan profesor jest niewinny
– Złożyłam pozew do sądu o odszkodowanie, bo tak poradził mi adwokat, i skargę do izby lekarskiej – mówi pacjentka. – Uważałam, że profesor powinien być ukarany, bo nawet nie usłyszałam od niego słowa „przepraszam”. Ale izba lekarska orzekła, że profesor jest niewinny.
Sprawa nie trafiła nawet do sądu lekarskiego. Dochodzenie umorzył rzecznik odpowiedzialności zawodowej.
– Nie pamiętam już dokładnie, jak to było – wyjaśnia dziś dr Janusz Hołysz, rzecznik odpowiedzialności zawodowej Lubelskiej Izby Lekarskiej. – Sprawa miała pójść do sądu, ale prof. F. poprosił o jeszcze jedną opinię biegłego. Była dla niego korzystna. To dlatego sprawa została umorzona.
– Zawracanie głowy! – mówi Anna W. – Tam sprawiedliwości nie ma. Ale F. się przestraszył i odwiózł mi do domu pieniądze za zabieg. Tak, jakby pieniądze mogły wynagrodzić trwałe kalectwo.
Pan profesor jest winny
Sąd cywilny zbadał sprawę Anny W. bardziej wnikliwie niż koledzy lekarze z izby. Po czterech latach procesu doszło do prawomocnego wyroku. Za nieodwracalne szkody, skazanie na cierpienie fizyczne i psychiczne pacjentka otrzyma odszkodowanie w wysokości około 50 tysięcy złotych.
– Sąd, na podstawie opinii biegłych, uznał, że profesor nie miał prawa wykonywać operacji plastycznej, bo nie miał ku temu uprawnień – mówi mąż Anny W. – Na sprawie udowodniono, że żona nie została właściwie poinformowana o rodzaju zabiegu i że zarówno podczas operacji jak leczenia powikłań prof. F. dopuścił się szeregu błędów.
Te błędy wylicza w opinii dla sądu specjalista chirurgii plastycznej, biegły sądowy z Warszawy, dr hab. Wiesław Pisarek – to uchybienia w dokumentacji medycznej, brak odpowiednich badań i, przede wszystkim, brak kwalifikacji do wykonywania takich zabiegów. Biegły zarzucił również F., że chora z powikłaniami nie trafiła do kliniki, gdzie wykonano jej operację oraz że martwica była leczona niewłaściwie.
– Odszkodowanie wypłaci skarb państwa, F. dalej będzie robił to samo – mówi Anna W. – Dlatego złożyłam skargę do prokuratury. O ciężkie uszkodzenie ciała. Żaden lekarz nie powinien brać się za to, na czym się nie zna. A profesor mamił mnie przed operacją, że dla niego taki zabieg to pestka.
Trzeba było nie operować
Profesor F. Annę W. pamięta. Ale z opinią chirurga plastyka się nie zgadza. Twierdzi, że operację przeprowadził właściwie, doszło do – normalnych w medycynie – powikłań.
– Chora wiedziała o wszystkim – twierdzi. – Nie było przed nią tajemnic i wyraziła na taki zabieg zgodę. W ramach chirurgii klatki piersiowej wykonujemy takie zabiegi. Przecież to była operacja dla celów zdrowotnych.
Dziś F. jednak już by takich operacji nie robi. Gdyby wiedział, jak sprawa się skończy, Annę W. też by odesłał. Ale chciał zwyczajnie, po ludzku, pomóc...
Pytam F., czy prawdą jest, że wziął od pacjentki pieniądze, a potem je do niej odwoził?
– Nieprawda! – zaprzecza kategorycznie F. – Musiałbym być szaleńcem.
Anonimów nie czytam
Rektor AM w Lublinie, prof. Maciej Latalski, sprawy Anny W. nie zna.
– Wtedy, gdy była operacja, szpitale kliniczne nie podlegały rektorom, dlatego pozwanym był skarb państwa, czyli wojewoda – wyjaśnia. – Jeśli wojewoda prześle mi wyrok i jego uzasadnienie, bo uzna, że dotyczy to mojego pracownika, to wtedy, oczywiście, ze sprawą się zapoznam.
Rektor natomiast czeka na wyniki innego śledztwa, dotyczącego F., które prowadzi prokuratura.
– Sam skierowałem tam sprawę do wyjaśnienia – mówi. – Anonimów nie czytam, bo się nimi brzydzę. Ale do rektoratu trafiły dwie skargi na F., dotyczące wymuszania i brania pieniędzy. Jedna z pacjentek nic nie dała, operowana była w szpitalu klinicznym przy ul. Staszica. Druga – jak pisze – musiała zapłacić za operację. Obie skargi były podpisane, uznałem więc sprawę za poważną. Wiem, że obecnie dochodzenie prowadzi prokuratura w Zamościu.
Dalsze losy profesora F. zależą od tego, co przyniesie śledztwo.
– Jeśli skargi się potwierdzą, powołam rzecznika dyscyplinarnego. Ten może skierować sprawę do komisji dyscyplinarnej – mówi prof. Latalski. – Komisja może wnioskować o odwołanie kierownika kliniki ze stanowiska. Tak czy owak, na Akademię Medyczną padł już cień i cała sprawa nie jest dla nas przyjemna.
Może więc kierownik kliniki sam powinien odejść?
– To już jego suwerenna decyzja – mówi rektor.
Tego jeszcze nie było
Dzwonię do prof. Pawła Misiuny, nestora lubelskiej chirurgii, uznanego autorytetu, emerytowanego kierownika Kliniki Chirurgii Ogólnej SPSK 1 przy ul. Staszica. Pytam, czy zna sprawę profesora F.?
– Niestety – znam. Przecież jedna ze skarżących była operowana w mojej dawnej klinice – mówi profesor. – Tego jeszcze nie było! Żeby takie zarzuty dotyczyły podrzędnego lekarza, to trudno. Ale profesora?! W dodatku kierownika kliniki! Nie mam słów, żeby taką postawę ocenić. Ja już władzy żadnej nie mam, ale taki człowiek nie powinien być dalej kierownikiem kliniki. Czy sam odejdzie, czy rektor go odwoła, to akurat dla mnie sprawa drugorzędna.
P.S. Personalia poszkodowanej kobiety, na jej prośbę, zostały zmienione.