Sprawiają, że wypełniają się największe sale, telewizja pokazuje ich częściej niż premiera Marcinkiewicza, a fani zakładają poświęcone im strony internetowe. Dostali polskiego Oscara kabaretowego. Mają na koncie bardzo popularną płytę "Numer 1”. Nie mają tylko DVD. Ale i to się wkrótce zmieni.
Michał, Waldemar i Marcin. Ot, trzech zwykłych gości z Lublina.
Wyjście z cienia
- Wszystko zaczęło się od Wyjścia z Cienia, czyli odbywającego się w Gdańsku Festiwalu Kabaretów Studenckich. Konkretnie jego trzeciej edycji z 2000 roku - wyjaśnia Michał Wójcik, jedna trzecia Ani Mru-Mru. - Zdobyliśmy tam II miejsce, nagrodę dziennikarzy i nagrodę za najlepszy skecz. A ja dostałem dodatkowo indywidualną nagrodę za kreację aktorską.
Waldemar Wilkołek uzupełnia: Po ogłoszeniu wyników przychodzili do nas ludzie i mówili, że należało nam się pierwsze miejsce. I że zupełnie nie rozumieją, dlaczego kto inny zwyciężył. Ale i tak sumując wszystkie nagrody, jakie zdobyliśmy, właściwie wygraliśmy ten festiwal.
- To był moment przełomowy w naszej karierze, który dał nam potężnego kopa - dodaje zaraz Marcin Wójcik. - Te zwycięstwa otworzyły nam oczy, a innych otworzyły na nas.
Worek z nagrodami
Nie oni jedni zdobywali nagrody. Inne kabarety też, ale inne kabarety już dawno zostały zapomniane.
- Prawda jest jednak taka, że moglibyśmy sobie jeszcze długo tak jeździć i wygrywać, ale gdyby nie pokazywała nas telewizja, to nie zdobylibyśmy prawdziwej popularności - uważa Michał Wójcik. - Gdyby nas nie było w telewizji, to by nas po pewnym czasie nie było w ogóle.
Szklana pogoda
Ale najpierw trzeba być dobrym. Co takiego dobrego jest w lubelskim kabarecie?
- Może to banał, ale kabaret musi być śmieszny i Ani Mru-Mru w każdym skeczu taki jest - ocenia Andrus. - A nie o wszystkich artystach parających się tą dziedziną sztuki estradowej da się tak powiedzieć.
To prawda. Co chwila pojawia się nowy kabaret zapowiadany jako gwiazda. Tylko w większości przypadków publiczność już w czasie drugie skeczu zastanawiała się, o co chodziło w pierwszym. A przy trzecim rozmyślali, w którym momencie trzeba się było śmiać w drugim.
Fizjonomie
To nie wszystko. Ani Mru-Mru to także dobre rzemiosło i ogromna praca. - Są idealnym spełnieniem postulatu pewnego starszego kabaretowca, który powiedział, że to nie widz ma się męczyć, żeby zrozumieć, co artysta chciał powiedzieć, tylko kabaret powinien się namęczyć, żeby widz rozumiał i dobrze się bawił - dorzuca Andrus.
I to jeszcze nie wszystkie atuty lubelskiego tria. Od czasów Flipa i Flapa w kabarecie ważna jest różnorodność fizyczna i wynikający z niej podział ról. - Michał jest drobniejszy w budowie, a Marcin masywniejszy. Z kolei Waldek, dźwiękowiec, pojawiający się na scenie rzadko, ale z sensem, to przy Michale prawdziwy Flap - ocenia Kondrak. - Marcin gra tego stateczniejszego, Michał niesfornego. Pierwszy jest mistrzem tekstu. Natomiast Michał gra przede wszystkim swoim ciałem, wspaniale dopełnia sceny pantomimą. Ale także świetnie wyżywa się w słownych pastiszach i stylizacjach.